TA ŚMIERĆ PRZYSZŁA ZA WCZEŚNIE

Mają żal. Do siebie, że nic nie zrobili, by odwieść go od przedsięwzięcia, do losu, że odszedł tak wcześnie. Z obrazu przedstawionego przez bliskich i przyjaciół przebija sylwetka młodzieńca wiedzącego, co chce w życiu osiągnąć i konsekwentnie dążącego do obranego celu. – Egzamin dojrzałości w Międzyrzeckim LO zdał celująco z języka angielskiego i na „bardzo dobrze” z matematyki. Wybitny umysł, jeśli chodzi o przedmioty ścisłe – matematykę, informatykę – doskonale władał językiem Szekspira, który szlifował na kursach w Anglii. Reprezentował nawet szkołę w olimpiadzie centralnej z języka angielskiego, działał i samorządzie szkolnym. Od zawsze ciągnęło go do wody. To był jego żywioł. Zaczęło się od „Funki” Ośrodka Wodnego w pobliżu Chojnic, nad jeziorem Chażykowy, gdzie przed wziął udział w pierwszym obozie żeglarskim. Zaraził się żeglarskim bakcylem i dalej żeglował już gdzie tylko się dało i kiedy tylko się dało: od międzyrzeckiej żwirowni po mazurskie jeziora od pierwszych dni maja do późnej jesieni. W pierwszy paramorski rejs – po Zatoce Gdańskiej – wyruszył 27 czerwca 1997 roku. „Mój jacht nazywa się Batalion Zośka. Jak pomyślę, ile muszę się nauczyć na tego sternika, to jestem przerażony. […] Pływanie tutaj, […] jest zdecydowanie inne, niż pływanie po jakimkolwiek, największym nawet jeziorze” – pisał z wyprawy. Zdał bez problemu. Rodzina, a także pozostali bliscy szanowali jego pasję. Mówił, że żeglowanie to dopełnienie, że teraz to już prawie wszystko, o czym marzył. Do katastrofy doszło 10 września, o godzinie 5.20. „Bieszczady” po staranowaniu przez tankowiec „Lady Elana” spoczęły na głębokości 30 metrów nieopodal zachodnich wybrzeży Danii. Do dziś nie jest jasne, co było przyczyną katastrofy. Jak twierdzą bowiem fachowcy z Centrum Wyszkolenia Morskiego ZHP, w dniu katastrofy widoczność sięgała pięciu mil, tankowiec zaś ma możliwość ominięcia przeszkody z odległości mniejszej niż mila. Jeżeli więc nawet byłoby tak, jak twierdzi strona duńska – że najprawdopodobniej zaważył błąd kapitana polskiego żaglowca, który źle ocenił pozycję tankowca – wachta z „Lady Line” powinna wyłapać jacht na radarze lub spostrzec go bez pomocy radaru i ominąć. Stało się inaczej. W wyniku tragedii z ośmioosobowej załogi jachtu uratowano jedynie 19-letnią Małgorzatę Kądzielewską z Łodzi. W efekcie akcji ratowniczej, przerwanej po czternastu godzinach, a następnie – na skutek interwencji premiera Danii Nyrupa Rasmussena – wznowionej na kolejnych kilkadziesiąt godzin znaleziono ciała dwóch osób, a potem jeszcze dwóch. Pawła odnaleziono, jako ostatniego… Bliscy i znajomi pamiętają, że Paweł opowiada kiedyś, że marzy o tym, by zginąć śmiercią marynarza, na morzu. Ale ta śmierć przyszła za wcześnie. O wiele za wcześnie…