Z roku na rok wydajemy na święta coraz więcej. Fenomen przedświątecznego szaleństwa już kilka lat temu zaczęli badać psychologowie z różnych światowych instytutów. Badacze odkryli np. że w okresie poprzedzającym Boże Narodzenie Australijczycy wpadają w szał zakupów, ale ponieważ u nich akurat jest lato, to jeszcze korzystają z plaż i serfują. „Słońce, serfowanie, sklepy” – tak brzmi ich bożonarodzeniowa dewiza. Większość wydatków przeznaczana jest na artykuły spożywcze i prezenty. Podobnie jest na całym świecie. Szał świątecznych zakupów najbardziej widoczny jest w Ameryce, gdzie 75 procent społeczeństwa obchodzi Boże Narodzenie. Według przewidywań tylko w tym roku w okresie poprzedzającym Boże Narodzenie w sklepach z zabawkami, ubraniami, itp. Amerykanie zostawią 100 miliardów dolarów. Amerykę próbuje gonić Europa, ale jeszcze długo nie dogoni. Zakupowe szaleństwo dotarło nawet do Japonii, w której niespełna dwa procent populacji, to chrześcijanie. Niektórzy badacze próbują to tłumaczyć amerykanizacją „kraju kwitnącej wiśni”, ale ten ogólnoświatowy trend wydaje się mieć szerszy aspekt. Ze świętami Bożego Narodzenia wiąże się jeszcze jedna tradycja – kulinarna. Wymaga ona, aby przygotować specjalne, tradycyjne potrawy. W Polsce, na Litwie, czy Rosji na stole pojawiają się potrawy przygotowane z płodów ziemi. U Anglików i Amerykanów 25 grudnia musi być na stole indyk, często szynka z miodem. A we wszystkich krajach lekarze biją na alarm – skończyć z brakiem umiaru w objadaniu się i więcej spacerować. Lecz to zalecenie sprzeczne z tradycją, więc mało kto ich słucha.