Wypowiedź Ewy Błasik:
|
Przeznaczenie
Po raz pierwszy spotkali się w 1985 roku, kiedy Andrzej kończył Wyższą Oficerską Szkołę Lotniczą. W Białej Podlaskiej, rodzinnym mieście Ewy, było lotnisko szkoleniowe dla pilotów z Dęblina. Andrzej był właśnie na czwartym roku studiów i szukał kogoś, kto by przepisał mu pracę dyplomową na maszynie. Znajoma Andrzeja, a zarazem koleżanka Ewy zapytała, czy nie podjęłaby się tego zadania. Ewa świetnie radziła sobie z pisaniem na maszynie – pracowała wówczas w administracji w Wojewódzkim Inspektoracie Weterynarii – zgodziła się. Tak się zaczęło… – To była miłość od pierwszego wejrzenia, przeznaczenie. Niezwykle szybko zrozumieliśmy, że jesteśmy stworzeni dla siebie – powie po latach Ewa Błasik. Oboje pochodzili z katolickich rodzin o konserwatywnych korzeniach. Ewa od zawsze była blisko nauki Kościoła i wpajanych przezeń wartościach. Z kolei mama Andrzeja była nauczycielką, uczyła prawdziwej, wówczas zakazanej historii. Wychowała wielu księży, prawych Polaków. Dziadek, niezwykle kochający Polskę, płakał, gdy opowiadał o Katyniu i o krewnych, którzy tam zginęli.
Życie jest piękne
Po pół roku znajomości zaręczyli się, po roku wzięli ślub – kościelny, choć w tamtym czasie dla żołnierza mogło to oznaczać trudności. Mimo szarości komunizmu przepiękny był wtedy świat. Andrzej okazał się człowiekiem wielu pasji, od latania i sportu poprzez fotografikę aż po turystykę. Żyli pełnią życia, był czas na wszystko, na pracę, szkolenia i życie prywatne, bo każda wspólnie spędzona chwila była świętem. Z czasem na świat przyszły dzieci, córka Joanna i syn Michał. Gdy upadł komunizm i Polska wstąpiła do NATO, kariera – na którą Andrzej nie zważał, bo przecież najważniejsze było samo latanie – potoczyła się błyskawicznie. Dowództwo bazy w Krzesinach pod Poznaniem, studia w Szkole Sił Powietrznych w Maxwell w Stanach Zjednoczonych, dowództwo nad siłami powietrznymi Polski, generalskie szlify… – Spotkały go zaszczyty, o jakie wcale nie zabiegał, podlegały mu tysiące ludzi, ale zawsze pozostał sobą, dobrym człowiekiem, który kochał latanie, Polskę… i mnie – wspomina Ewa Błasik.
Senator RP Grzegorz Bierecki:
|
Widziałem swoją śmierć
Był środek nocy, dwa tygodnie przed tragedią, gdy Andrzej Błasik obudził się zlany potem. Był roztrzęsiony. Dopytywany przez Ewę, co się stało, przez pewien czas nie potrafi ł wydobyć z siebie głosu. Dopiero po kilku minutach opowiedział, że miał sen, w którym widział swoje ciało rozrywane na części. – To było tak bardzo realistyczne – opowiadał drżącym głosem z trudem dochodząc do siebie… Kilkanaście dni później Ewa pożegnała Andrzeja w obecności dzieci. Powiedziała: „Andrzejku. Bardzo cię kocham. Godnie reprezentuj nas w Katyniu”. Żałowała, że nie może lecieć razem z nim, jak to bywało wielokrotnie wcześniej. Traf chciał, że tym razem w samolocie nie było dla niej miejsca. To był ostatni raz, kiedy widziała męża… Tego co nastąpiło później, nie wyrażą żadne słowa. Najpierw 10 kwietnia 2010 roku, dzień, w którym skończył się jej świat, a później nastąpił dramatu ciąg dalszy. Pierwsi byli dziennikarze telewizji TVN, którzy przypuścili nagonkę na Andrzeja. Próbowali zrobić z niego pijaka i osobę odpowiedzialną za to, co stało się w Smoleńsku. Wyznaczonymi przez nich tropami poszli inni: dziennikarze Gazety Wyborczej, Newsweeka i wielu innych. – Zginął polski generał, dowódca lotnictwa wojskowego, ale przede wszystkim wspaniały człowiek, mąż i ojciec i już sama ta śmierć była wystarczającą tragedią, by nasz świat przestał istnieć. A oni, nie bacząc na to, raz za razem próbowali zniszczyć pamięć o Andrzeju. Żal mi ich, bo nawet nie wiedzą, ile stracili, że go nigdy nie poznali – powie później Ewa Błasik.
Pomiędzy niebem, a ziemią
Spokój, ukojenie i siły do walki o dobre imię męża oraz honor i godność polskich oficerów odnajdywała w wierze i modlitwie do Boga, ostoi i nadziei tych, którzy już tak po ludzku żadnej nadziei nie mają. – Gdy było mi szczególnie ciężko, jechałam do Zakopanego, do Sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej na Krzeptówkach, które mieszkańcy Podhala wybudowali w podzięce za ocalenie Ojca Świętego po zamachu 13 maja 1981 roku, w dzień Objawień Fatimskich. To było jedno z naszych – moich i Andrzeja – ukochanych miejsc, w którym ostatni raz byliśmy miesiąc przed tragedią, w marcu 2010 roku – powie później Ewa Błasik, która przez ostatnie dwa lata przeszła długą drogę – pomiędzy rozpaczą, a nadzieją, pomiędzy kłamstwem, a prawdą, pomiędzy niebem, a ziemią. Drogę tę najpiękniej spointowali dowódcy amerykańskiej bazy lotniczej w Ramstein, którzy na pomniku poświęconym swojemu polskiego koledzy – o którym tak szybko zapomnieli polscy dowódcy i rządzący – umieścili motto Jana Kochanowskiego, które dla Ewy jest nadzieją i przesłaniem: „A jeśli komu droga otwarta do nieba, to tym, co służą Ojczyźnie”.
Uzasadnienie Kapitału dla wyboru Ewy Błasik na Człowieka Roku 2011 „Tygodnika Podlaskiego”:
|