ŻYCIE TRWA

Wybudowali nowy dom w Komarówce Podlaskiej, mieli pracę i mnóstwo wspólnych marzeń. Andrzej prowadził firmę budowlaną, Ania, absolwentka historii na Uniwersytecie Marii Curie – Skłodowskiej w Lublinie, stale się dokształcała. Jeszcze w ciąży z córeczką Adelcią ukończyła doradztwo zawodowe, bardzo chciała pomagać ludziom. Nic nie zapowiadało zbliżającej się tragedii… Odnoszące się do niej wersje są dwie. Według pierwszej, kolportowanej nieoficjalnie w środowisku lekarskim Białej Podlaskiej i Międzyrzeca Ania, która bardzo ciężko przechodziła drugą ciążę i często miewała bóle brzucha, podobno miała informację o zagrożeniu. Także o tym, że podjęcie leczenia może być niebezpieczne dla dziecka, które miało przyjść na świat. Według drugiej, znanej Andrzejowi, gdy Ania po ciąży, w trakcie której rzeczywiście bardzo cierpiała, postanowiła poddać się badaniom, w szpitalu w Białej Podlaskiej, a później również w Radzyniu, wykonano badania i stwierdzono, że przyczyną cierpień młodej mamy jest piasek, bądź kamienie w przewodzie moczowym. Lekarze próbowali oczyszczać przewód moczowy, ale bóle nie ustawały. Ania i Andrzej postanowili szukać pomocy u innych lekarzy, tym razem w Lubartowie. Już przy pierwszych badaniach w Lubartowie stwierdzono, że to nie piasek, czy kamienie nerkowe. Diagnoza była jednoznaczna – ośmiocentymetrowy guz złośliwy w przestrzeni zaotrzewnowej. Choroba rozwinęła się w trakcie ciąży. – Specjalista w Lubartowie miał dokładnie takie same urządzenia do badań, jak ci w Białej Podlaskiej, czy Radzyniu. Czy to możliwe, by tamci lekarze nie zauważyli ośmiocentymetrowego guza? – zastanawia się Andrzej. Natychmiast po porodzie i uzyskaniu ostatecznej diagnozy potwierdzającej śmiertelne zagrożenie Ania rozpoczęła leczenie w Lublinie. Choroba była jednak mocno zaawansowana i rozprzestrzeniała się niezwykle szybko. Organizm nie był w stanie jej zwalczyć. Ania zmarła 21 marca, pół roku po przyjściu na świat Adelci. Pytania: czy gdyby rozpoczęła leczenie w trakcie ciąży, żyłaby do dziś? oraz – jaki byłby wówczas los Adelci? – na zawsze pozostaną bez odpowiedzi. – Ania miała 29 lat i całe życie przed sobą. Nowy dom, na który pracowałem od świtu do nocy, tyle planów, marzeń i po co to wszystko? – Andrzej nie ukrywa bólu i cierpienia, które zresztą trudno byłoby ukryć. Ukochaną żonę pochował przecież dopiero w minioną sobotę… – Trudno mi będzie nauczyć się żyć bez niej. Antoś ma 5 lat a Adelcia dopiero pół roczku i już zabrakło im mamy. Taki scenariusz napisało nam życie.

 

Anna jak Joanna?

Niektórzy mieszkańcy Komarówki Podlaskiej i okolicznych miejscowości mówiąc o zmarłej Annie Simoniuk Zieniuk przywołują historię Joanny Bere y Molli. Ta włoska lekarka – właścicielka kliniki medycznej w Mesaro – i matka trojga dzieci będąc w czwartej ciąży dowiedziała się, że w jej macicy rozwinął się włókniak. Mimo wskazań medycznych i namów innych lekarzy do przerwania ciąży – i ratowania siebie poprzez podjęcia leczenia – Molla zdecydowała się donosić ją do końca. 21 kwietnia 1962 urodziło się jej czwarte dziecko – córeczka Gianna Emanuela. Pomimo starań lekarzy siedem dni później Joanna Bere a Molla zmarła. Miała 39 lat. Po jej śmierci mąż Piotr powiedział: „Aby zrozumieć jej decyzję, trzeba pamiętać o jej głębokim przeświadczeniu – jako matki i jako lekarza – że dziecko, które w sobie nosiła było istotą, która miała takie same prawa, jak pozostałe dzieci, chociaż od jego poczęcia upłynęły zaledwie dwa miesiące”. 16 maja 2004 roku papież Jan Paweł II, podczas światowego Roku Rodziny, kanonizował Joannę Bere ę Molę. Na uroczystej mszy świętej obecni byli mąż Joanny i najmłodsza córka, Gianna Emanuela. Wspomnienie liturgiczne świętej w Kościele Katolickim obchodzone jest 28 kwietnia.