elitę: nauczycieli, lekarzy, prawników, studentów, urzędników, wojskowych. W zimową noc wyciągano z łóżek całe rodziny, kobiety, małe dzieci. Pozwalano zabrać tylko to, co każdy mógł włożyć na siebie. Na ubranie się dawano kilka minut. Co można zabrać w kilka minut, gdy ma się świadomość, że do domu już się nie wróci? Zesłańcy na „nieludzką ziemią” zabierali modlitewniki, różańce, zdjęcia bliskich, niektórzy wybitne powieści, epopeje: Trylogię, Pana Tadeusza. Niektórzy, obudzeni w środku nocy, zszokowani i przerażeni, nie zdążyli zabrać nic, nawet włożyć wierzchniego okrycia. Ci na dwudziestostopniowym mrozie przeważnie umierali najszybciej… Dziesiątki tysięcy ludzi przetransportowano samochodami do pociągów: bydlęcych wagonów i odkrytych, oplecionych drucianymi zasiekami lor. Cały ten tłum nurtowała bezdenna rozpacz, dławiło upokorzenie. Każdy czuł się samotny, zamknięty w swoim własnym bólu. I wreszcie kilkutygodniowa podróż, w trakcie której zmarły tysiące. Z zimna, głodu, chorób, z zaduchu wagonów, do których ładowano po siedemdziesiąt i więcej osób, a których nie otwierano przez całą drogę, od czasu do czasu rzucając do środka solone śledzie i podając odrobinę wody. Łącznie wysiedlone półtora miliona obywateli polskich w głąb Rosji. Do Polski powrócili nieliczni. Wielu z pośród tych, którzy mieli to szczęście, wysiadło na pierwszej polskiej stacji w Białej Podlaskiej, by następnie zamieszkać na południowym Podlasiu, by żyć jak najbliżej tych miejsc rodzinnych, które im na zawsze odebrano.