W leczniczej krainie absurdu

 

Ustawa stanowiąca, kto w Polsce może być psychoterapeutą, miała zostać wdrożona kilka lat temu, jednak po dojściu do władzy PO prace nad nią wstrzymano i w efekcie nie weszła w życie do dziś. Skutek jest taki, że psychoterapeutą może się tytułować każdy, kto zarejestruje działalność gospodarczą z wpisem: „usługi psychologiczne”. Zdaniem profesor Lidii Grzesiuk, wiceprzewodniczącej Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, znaleźć na rynku dyplomowanego psychoterapeutę jest bardzo trudno. W Polsce jest około piętnastu tysięcy dyplomowanych, czynnych psychologów. Tymczasem szacuje się, że samozwańczych „psychologów – psychoterapeutów” jest ponad sto tysięcy.

Zakres usług leczniczych „doktora” właściwie nieograniczony, a zapisy na jego sesjach w Białej Podlaskiej zamykano na wiele tygodni przed przyjazdem. Rozwijającą się karierę „terapeuty” przerwała dopiero Prokuratura w Lidzbarku Warmińskim, która wszczęła śledztwo  w sprawie rozpowszechniania parafarmaceutyków o bardzo silnym stężeniu, nie dopuszczalnych do sprzedaży w Polsce. Przypadek „profesora” to kropla w morzu szamanów, którzy zdominowali rynek paramedyczny i terapeutyczny. Rosnący popyt na usługi pseudomedyczne i paraterapeutyczne powoduje, że pseudofachowcy w usługach terapeutycznych dostrzegli żyłę złota, nic więc dziwnego, że naśladowców przybywa w ekspresowym tempie. I tak psychoterapię jeszcze niedawno uprawiał Janusz K., rolnik z Konstantynowa, który – jak twierdzi – doznał olśnienia i nadmiarem energii dzieli się z bliźnimi, a w regionalnych mediach na południowym Podlasiu ogłaszają się organizatorzy kursów, których efektem ma być nabycie szeregu umiejętności, od stosunkowo prozaicznych, jak „zdolność osiągania spokoju”, a kończąc na tak widowiskowych, jak… przenikanie przez ściany.