Wielka tułaczka Krystyny z Pieszowoli

Dom zapieczętowano i w bydlęcych wagonach wieziono ich tygodniami za Ural, do Gramatuchy (Obwód Nowosybirski). Wielu nie przeżyło tej drogi, podczas której raz dziennie otwierano wagony i dawano trochę wody z odrobiną chleba. Na miejscu na zesłańców czekały baraki, a w nich prycze ze słomą. Do każdego z baraków wtłaczano tyle osób, ile się zmieściło. Wśród kilkumetrowych śniegów i kilkudziesięciostopniowych mrozów spędziły półtora roku. Ciotka Krystyny pracowała w kopalni złota. – Niepracujący mogli kupić pół kilograma chleba dziennie, pracujący 80 dag. Żeby jedzenia było więcej, ciocia gniotła z chleba kluski i gotowała w słonej wodzie. Wiosną opodal rosły cebule, które jedliśmy na surowo. Szukaliśmy wszystkiego, co nadawałoby się do jedzenia – wspomina Krystyna. Po zawarciu układu Sikorski – Majski w 1941 część polskiej ludności znajdującej się w łagrach mogła opuścić Związek Radziecki. Przemieszczano się na własną rękę, jak kto tylko mógł.. – Z kilkoma rublami w kieszeni, w tym co mieliśmy na sobie, wiele tygodni wędrowaliśmy pieszo przez góry, a następnie pociągiem i wielbłądami przez Kazachstan i Uzbekistan – wspomina sybiraczka. Wiele osób umierało z wycieńczenia i chorób. W Guzarze, w Uzbekistanie, gdzie formowała się armia polska, mała Krysia Jarosz przyjęła pierwszą Komunię Święta i Bierzmowanie. Po kilku miesiącach popłynęła stamtąd przez Morze Kaspijskie do Pahlavi w Iranie, a następnie do Teheranu, gdzie zaczęła funkcjonować polska szkoła. Pisano na piasku i tabliczkach z drewna. Gdy Krystyna zachorowała ciężko na malarię, lekarze podjęli decyzję o konieczności zmiany klimatu.

Krystyna Jarosz urodziła sie w 1932 roku w Dobryniu Małym. Przez wiele lat
pracowała jako nauczycielka. Dziś mieszka w Pieszowoli.

Początkowo statek miał płynąć do Nowej Zelandii, lecz gdy na Oceanie Indyjskim polskie okręty starły się z japońskimi, zmieniono kurs na Afrykę. Tutaj Krystyna z rodziną zamieszkała w Rusape, w Południowej Rodezji. – Domy były pięcioosobowe, z dwoma łóżkami piętrowymi i jednym pojedynczym – zapamiętała Krystyna, która dobrze wspomina Afrykę, był dobry czas. Były polskie szkoły, a dzieci uczyły się z polskich książek. Po czterech latach z Rusape przenieśli się do Gatoomy. To właśnie tutaj zaczęto organizować transporty do Polski. Droga do ojczyzny wiodła z Gatoomy statkiem do Mombasy, gdzie czekano trzy miesiące na kolejny statek do Genui. Tu z kolei dwa tygodnie na morzu trwała kwarantanna. – W Genui dostaliśmy suchy prowiant i wagonami sypialnymi pojechaliśmy do Polski. 3 lipca dotarliśmy do Dziedzic, a stąd do domu, do mamy – wspomina Krystyna, której po siedmiu latach tułaczki, w przeciwieństwie do setek tysięcy innych Polaków, którzy już nigdy nie zobaczyli utraconej Ojczyzny, udało się powrócić do kraju i do najbliższych. Krystyna spisała wspomnienia, by ocalić od zapomnienia to, co przeżyła. Do dziś ma zachowane zdjęcia, legitymacje, świadectwa i pamiętniki z wpisami szkolnych kolegów. Pamięta także wiersze z tamtych czasów, wyrażające tęsknotę za utraconą Ojczyznę. Do dziś często spotyka się z podlaską młodzieżą, by dzielić się z nią historią swojej wielkiej tułaczki, która stanowi odzwierciedlenie historii tułaczki milionów mieszkańców wschodniej Polski.