Maturalne wspomnienia

Ilona Gabrylewicz

Maturę zdawałam w 2006 roku. Była to już tzw. nowa matura. Nie było mowy o „kanapkach” od rodziców. Na salę egzaminacyjną nie można było wnieść niczego poza długopisem i dowodem osobistym. Na początek kodowanie pracy i uważanie, by zakreślić „krzyżykiem” odpowiedź w prawidłowym miejscu. Byliśmy oburzeni, że nasze prace będą ocenianie według jakiegoś „klucza odpowiedzi”. Nie można było sobie pozwolić na własną interpretację, tylko „wstrzelić się” w klucz. Bardzo miło wspominam za to profesorów z parczewskiego liceum, którzy, choć nie mogli nas wspierać merytorycznie, pomagali uśmiechem i dobrym słowem. Matura ustna, choć też stresująca, była bardziej przyjemna. Musieliśmy odpowiadać przed nauczycielami, których poznaliśmy przez kilka lat nauki w liceum, i wiedzieliśmy, że jesteśmy dobrze do matury przygotowani. Naprawdę trzeba było się postarać, by nie zaliczyć egzaminów ustnych. Cały pobyt w liceum w Parczewie i okres matur wspominam bardzo serdecznie. Był to czas niezwykłych przeżyć i wspaniałych przyjaźni.

Ewelina Burda

Dzisiaj mawiają, że „matura to bzdura”. Tymczasem w maju 2004 roku egzamin maturalny był moją wyrocznią. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Podczas czterech lat spędzonych w „platerce” nie byłam prymuską, ale nie byłam też nieukiem. Bywało różnie. Do przygotowań podeszłam na poważnie, co prawda zbyt późno. Dlatego z perspektywy czasu dokładniej pamiętam nocne ślęczenie nad książkami niż sam egzamin. Jedno nie ulega wątpliwości – towarzyszył mi ogromny stres. Należałam do rocznika, który jako ostatni załapał się na maturę według tzw. starych zasad. Na języku polskim typowaliśmy jeden z czterech zaproponowanych tematów. „Miłość, nienawiść, zazdrość, gniew… Zaprezentuj bohaterów literackich, którzy znaleźli się we władzy namiętności” – to był mój wybór. Pamiętam, że wpadłam w swoisty trans – nie przeszkadzały mi bodźce zewnętrzne, ani ręka, która bolała po kilku godzinach pisania. Opłaciło się. Maturalne wyniki wypadły dobrze. Szybko okazało się, że znacznie ważniejsze egzaminy dopiero przede mną. Najpierw, egzamin na studia, pierwsze kolokwium, pierwsza sesja i zanim się zorientowałam, czekałam na swój egzamin magisterski. A teraz egzamin z życia zdaję każdego dnia…