MILION ZA ZNISZCZONE ŻYCIE

Sąd Apelacyjny podniósł wysokość odszkodowania o 40 tys. zł, czyli do kwoty ponad 121 tysięcy zł. Historia Witolda Oleksiuka to dramat przypominający sprawę bohaterów głośnego filmu pt. „Układ zamknięty”. W 1993 roku Oleksiuk stworzył od podstaw filę Banku Gospodarki Żywnościowej w Parczewie i został jej dyrektorem. 2 marca 2004 roku do jego biura wtargnęli uzbrojeni policjanci. Na oczach klientów i kolegów z pracy wyprowadzili dyrektora z banku w kajdankach. Prokuratura Okręgowa w Lublinie oskarżyła Witolda Oleksiuka o wzięcie 16 łapówek (w wysokości od 600 zł do 6 tysięcy zł) za przyznawanie kredytów lub odraczanie ich spłaty. Oskarżony spędził prawie dwa lata w areszcie, gdzie przebywał w jednej celi ze zdemoralizowanymi przestępcami. Nie mógł korzystać z prysznica, gdy myli się tam „grypsujący”. Ze strachu przez dwa miesiące nie wychodził na spacery. Na własne oczy widział dwie próby samobójcze innych aresztantów. Załamał się i by nie pójść w ich ślady, skorzystał z pomocy psychologicznej. 23 lutego 2006 roku, po 724 dniach spędzonych za kratami i kolejnym już zażaleniu złożonym przez adwokata, sąd zezwolił oskarżonemu dyrektorowi oczekiwać na wyrok na wolności. Po opuszczeniu aresztu Witold Oleksiuk został bez środków do życia, nie mógł znaleźć pracy, a nie miał jeszcze prawa do emerytury. By się utrzymać, sprzedał część gospodarstwa. Gorsza od straty majątku była jednak utrata ludzkiego szacunku i swoista infamia, jaką został otoczony przez wielu mieszkańców Parczewa i Bednarzówki, wsi, w której ma dom.

 

Witold Oleksiuk:
Tego, co mi zrobiono nie da się
przeliczyć na żadne pieniądze

Przekonanie opinii publicznej o jego winie utrwalił wyrok sądu pierwszej instancji sądu, który skazał Olesiuka na trzy lata więzienia. Dopiero 21 czerwca 2011 roku uniewinniający wyrok sądu, tym razem już prawomocny, przywrócił mu dobre dobre prawomocny – ale nawet ten werdykt nie przywrócił utraconych lat życia i nie „unieważnił” dramatycznych przeżyć, które stały się udziałem Witolda Oleksiuka. W miniony wtorek, 21 maja, Sąd Apelacyjny w Lublinie zarządził odszkodowanie, które jest fi nansową rekompensatą za gehennę, jaką przeżył nieszczęśnik. Choć kwota odszkodowania dla byłego dyrektora BGŻ w Parczewie jest jedną z najwyższych w dziejach sądownictwa w Polsce, ludzie, którzy go znają, a z którymi rozmawialiśmy (proszą o anonimowość) przekonują, że tak zniszczonego i złamanego niesprawiedliwością człowieka jeszcze nie spotkali i że żadna rekompensata nie jest w stanie wyrównać strat, jakie poniósł. 63-letni Witold Oleksiuk żył w ostatnim czasie z wcześniejszej emerytury i uprawy ziemi na wsi pod Parczewem. W środowe popołudnie, dzień po przyznaniu odszkodowania, odwiedziliśmy pana Oleksiuka w jego rodzinnym domu w Bednarzówce. Zastaliśmy go na podwórku, właśnie szykował się do wyjazdu. Ukazał się nam wysoki, postawny, dobrze zbudowany mężczyzna. Ale to tylko pozory. Gdy podeszliśmy bliżej, w oczach byłego dyrektora BGŻ nie było cienia uśmiechu. Wygląda, jakby uszło z niego życie. Głowa i ręce trzęsą się jak u staruszka. Widać, że ta sprawa odcisnęła ogromne piętno na jego zdrowiu i całym życiu. Czy obchodzi to prokuratora, który zniszczył życie niewinnego człowieka? To pytanie retoryczne, odpowiedź wszyscy doskonale znamy. Pan Witold zapytany o toczącą się od ponad dziewięciu lat sprawę mówi nam krótko: – Chcę o tym jak najszybciej zapomnieć i nie wracać do tego już nigdy więcej. A kwota jaką otrzymałem? Tego, co mi zrobiono nie da się przeliczyć na żadne pieniądze. Mam tylko jakąś satysfakcję, że chociaż tyle udało się osiągnąć. Pan Witold Oleksiuk prosił, by nie pokazywać jego twarzy w mediach. Uszanowaliśmy tę prośbę.