RADOSNA DROGA JOANNY

 

Dlatego wyruszam, aby dawać swoje świadectwo wiary innym, aby dzielić się swoim doświadczeniem – wyjaśnia. Nasza rozmówczyni zaczęła pielgrzymować jako 19-latka. Przyznaje, że wtedy poczuła, że jej dojrzałość duchowa pozwala na bliższy kontakt z Bogiem i z drugim człowiekiem. – Nie ukrywam, że na początku trochę się obawiałam, ale szybko okazało się, że mam wokół siebie mnóstwo życzliwych osób. Byłam zaskoczona, że obcy ludzie są tak otwarci, uśmiechają się do mnie, oferują swoją pomoc. Atmosfera jest wspaniała. Trudno to opisać, to trzeba przeżyć – przekonuje 22-latka. Na tegorocznej pielgrzymce, Joanna będzie miała dodatkową funkcję kwatermistrza. – Moim zadaniem będzie zapewnienie noclegu osobom starszym, matkom z dziećmi lub innym, którzy nie mogą spać w namiotach – wylicza. Nie bez kozery, mówi się, że pielgrzymka to szkoła życia. – Z jednej strony w czasie tych dwóch tygodni odrywamy się od codzienności, od telewizji, internetu, telefonów komórkowych. Jest cisza i drugi człowiek, w którym możemy odnaleźć Boga. Z drugiej strony musimy radzić sobie z polowymi warunkami. Jest trudno pod względem fizycznym, zwłaszcza gdy deszcz pada kilka dni, a wtedy psuje się nagłośnienie, ubrania przemakają. "22-letniaDo tego dochodzą pęcherze na stopach, pobudka o bladym świcie. Ale pomimo tych niedogodności nie przejmujemy się, bo mamy swój cel. Bóg daje nam niezwykłą łaskę, która pcha nas do przodu – opowiada pątniczka. Joanna pochodzi z Konstantynowa, ale studiuje i pracuje w Białej Podlaskiej. – Mam więcej obowiązków niż kilka lat temu. Ale mimo wszystko tak układam swój grafik, aby wygospodarować dwa tygodnie na pielgrzymkę. Pątnicy nie wyobrażają sobie sierpnia bez drogi na Jasną Górę. To wciąga – przyznaje. Dlaczego? Zdaniem naszej rozmówczyni znajomości zawarte podczas pielgrzymki trwają po kilka lat. – Poznałam wiele osób, które    mają podobne życiowe cele i wartości. Te więzi są mocne. Tak naprawdę poznając innych, poznajemy samych siebie – zauważa 22-latka. Pątniczka opowiada również o ludziach spotykanych po drodze do Częstochowy. – Są życzliwi i otwarci, cieszą się, kiedy przychodzimy do ich miejscowości, przygotowują nam smakołyki, napoje. Dzielą się z nami swoimi życiowymi historiami – wspomina Joanna. Nasza rozmówczyni ma złamaną rękę, będzie ją miała w gipsie również w sierpniu. – To pielgrzymowanie nauczyło mnie optymizmu i radości. Mam połamaną rękę, ale cieszę, że to lewa, a nie prawa. Z nadzieją patrzę w przyszłość, a jeżeli pojawiają się problemy, to wierzę, że szybko miną. Kapucyńska grupa 10b z którą pielgrzymuje Joanna liczy ponad sto osób. Nie brakuje w niej kilkulatków, ale i emerytów. – Większość naszej grupy stanowią ludzie z przedziału od 15 do 30 lat. Idą całymi rodzinami i pojedynczo, z głęboką wiarą, i z wątpliwościami, z intencjami i z pytaniami. Każdy może zostać pielgrzymem – podsumowuje pątniczka. Dodajmy, że zapisy do grupy 10b odbędą się przy kościele św. Antoniego 29 i 30 lipca w godz. 17.00- 20.00, a 31 lipca w godz. 13.00-20.00.

To nie człowiek szuka Boga, to Bóg szuka ludzi. I można to zaobserwować

W oczach współczesnych świeckich pielgrzymka to nieszkodliwy szczyt dewocji. To, czym ona jest, określa również zagadka prześmiewców: co to jest – jak stoi, to śmierdzi, a jak idzie to śpiewa? Wśród wierzących często spotykany jest trzeźwy na pozór osąd – po co maszerować, skoro szybciej i wygodniej można dojechać? Pewien jestem, że zwolennik żadnej z powyższych opinii nigdy na pielgrzymce nie był. Dlaczego? Przez wiele lat podzielałem powyższe „diagnozy”, dopóki nie wybrałem się z Suwałk do Ostrej Bramy. Parę dni wędrówki, bez codziennej krzątaniny, nerwów i stresów, pozwoliło rozmyślać o tym, co jest ważniejsze od zwarcia w gniazdku albo zepsutej pralki. To doświadczenie emanacji dobra – w codziennym życiu tak rzadkie, bo rozproszone – tu było tak silne, skumulowane, że już następnego dnia po powrocie z Wilna zaczęło mi go brakować. I co dziwne – z upływem dni – tęsknota ta, zamiast zanikać, stawała się coraz silniejsza. Zorientowałem się, że wcześniej bardzo dbałem o samochód: ładowałem akumulator, pucowałem, jeździłem na przeglądy i naprawy… Chodziłem do lekarza, kiedy źle się czułem, albo do dentysty, kiedy bolał mnie ząb. Ale to, co miałem w środku, i czym nigdy nie zajmowałem się – to był ugór, ziemia jałowa, wiara sprowadzająca się do niedzielnej mszy i wielkanocnej spowiedzi. Ot, takie Panu Bogu świeczkę, a diabłu – ogarek. To obecność tych, którzy „śmierdzą albo śpiewają” , sprawiła, że wynurzyłem się z pustki, w której tkwiłem, i doświadczyłem, że ona – na pozór nie dokuczając – bolała mnie bardziej niż zęby. W następnym roku nie miałem dylematu, gdzie spędzić większą część urlopu.

Woj.