Miało to być ciekawe miejsce, gdzieś poza Europą, która jest obecnie na wyciągnięcie ręki. Zależało nam, aby nasz cel otworzył nam wiele możliwości – na podróżowanie, poznawanie kultur, obyczajów, na przygodę. Takim sposobem padło na Bloemfontein – wspomina nasza rozmówczyni. Republika Południowej Afryki dzieli się na dziewięć prowincji, ponad 300-tysięczne Bloemfontein jest stolicą obszaru zwanego Wolnym Państwem. – Ośrodek jest spokojny, życie płynie tu wolniej. Potrzebowaliśmy odmiany po „szybkiej” Warszawie. Bloemfontein nazywane jest „miastem róż” ze względu na obfitość tych kwiatów oraz coroczny festiwal z różami w roli głównej. Angielski i tzw. afrikaans są jedynymi z głównych języków urzędowych, których w RPA jest aż jedenaście. Afrikaans jest językiem ojczystym południowoafrykańskich Koloredów oraz białych Afrykanerów. Ci ostatni stanowią liczną grupę mieszkańców Bloemfontein – opowiada Agnieszka. Wielokulturowość Czarnego Lądu to jedna z pierwszych rzeczy, na które zwraca uwagę nasza przewodniczka. – Ludzie Basotho, na przykład, noszą koce nawet przy 35 stopniach ciepła. Afrykanerzy natomiast maszerują boso w środku zimy, która tutaj przypada na czerwiec. Niemniej jednak kultura afrykanerska, która dominuje w Bloemfontein, jest pod wieloma względami podobna do europejskiej. Pochodzenie etniczne można odnaleźć w pewnych detalach, takich jak nakrycia głowy. W wielu punktach RPA można natknąć się na specjalne pokazowe wioski plemienne, które odtwarzają tradycyjne domki, stroje, rytuały. Odgrywają rolę atrakcji turystycznej, ale również zachowują spuściznę poprzednich pokoleń – zauważa mieszkanka Bloemfontein. Ważnym elementem codziennego życia społeczności RPA jest grillowanie. – Ma to zapewne związek z ogniem, który kojarzy się z kulturą plemienną i koczowniczym trybem życia. Ogień zawsze jest tłem spotkań towarzyskich. Ma to charakter rytuału, bo mija kilka godzin, zanim Afrykanerzy przystępują do konsumpcji smakołyków z grilla – podkreśla Agnieszka. Jako socjolożka z wykształcenia nasza rozmówczyni zaobserwowała zjawisko, które określiła mianem „african time”. – Podczas obsługi, czy to w sklepie, czy w urzędzie, mieszkańcy Czarnego Lądu pozwalają sobie na spory luz i dystans. Ja mogę być w trakcie załatwiania ważnej dla mnie sprawy, a urzędnik, ni stąd ni zowąd, ucina sobie pogawędkę z kolegą z pracy. Ekspedientka bez pośpiechu może powiedzieć, że nie wie, czy ma daną rzecz. Jednym słowem – kliencie, radź sobie sam. Co nie zmienia faktu, że od momentu przyjazdu spotykamy się z wielką serdecznością i ciepłym przyjęciem ze strony rodowitych mieszkańców. Cenimy zwłaszcza ich otwartość na dialog, są chętni do kontaktu i szczerej pomocy. Widać, że te odruchy płyną prosto z ich serca. Szybko poczuliśmy się częścią ich wspólnoty – przekonuje nasza przewodniczka. Nowym doświadczeniem dla Europejczyków przybywających do Republiki Południowej Afryki z pewnością może okazać się klimat. – Słońce rozpieszcza nas przez blisko 9 miesięcy w roku. Zima trwa tutaj kiedy w Polsce jest lato. Bywa, że temperatura sięga 40 stopni, ale upały nie męczą, bo jest tu bardzo sucho. Zimą dobowa amplituda jest spora, nocą temperatura pokazuje około zera, podczas gdy w ciągu dnia rzadko spada poniżej 20 stopni. Problemem jest brak centralnego ogrzewania w tutejszych domach. Ludzie dogrzewają się klimatyzacją. Generalnie domy raczej są nieprzystosowane do niskich temperatur – przyznaje Agnieszka, która od maja 2012 roku, a więc od momentu przylotu do RPA, prowadzi bloga „Agnesss in Africa” (http://agnesssinafrica.blogspot.com/), na którym w barwny sposób dzieli się swoimi spostrzeżeniami, nie tylko socjologicznymi. Znajdziemy tam wiele ciekawych fotografii z afrykańskimi krajobrazami, dzikimi zwierzętami i pięknym rękodziełem. – Chwilę przed wyjazdem, miałam obawy, jak się odnajdę w nowym miejscu, co ze sobą zrobię. Jedną z moich nowych pasji okazało się rękodzieło. Uczestniczę w zajęciach ze sztuki, na których niespodziewanie odkryłam talent do malowania. Kiedyś nie miałam na to czasu, zresztą nie wiedziałam nawet, że potrafi ę tworzyć takie cuda. – Wiele kobiet w RPA nie pracuje zawodowo, ale nie mają czasu na nudę. Są bardzo aktywne i twórcze, angażują się w wolontariat, akcje społeczne, są świetnymi organizatorkami. Te umiejętności przekładają się na prowadzenie domu, gdzie rodzina zawsze jest najważniejsza – mówi blogerka. Strona „Agnesss in Africa” swój wyjątkowy charakter zawdzięcza również kolorowym zdjęciom. – Sporo podróżujemy, byliśmy w Lesotho, Mozambiku, niedługo wybieramy się do Namibii. Co prawda dzikie zwierzęta nie chodzą tutaj po ulicach miasta, ale poza nim już tak. Właściwie w momencie kiedy wysiadłam z samolotu i zobaczyłam otoczenie, wiedziałam, że jest tutaj inaczej, zupełnie inaczej niż gdziekolwiek indziej. Brak deszczu powoduje, że roślinność jest spalona słońcem, są tutaj busze, ale nie ma typowych lasów, takich jak w Polsce, przesiąkniętych wilgocią – opowiada Agnieszka. Przybysze z Polski chwalą jakość dróg w RPA, wybór win, egzotyczną florę i faunę, ale dostrzegają również kilka minusów. – W oczy rzuca się rozwarstwienie społeczne. Poza tym oferty banków czy sieci komórkowych są jeszcze mocno okrojone. Brakuje mi dobrego pieczywa, bo owszem jest tutaj chleb tostowy, ale nie przypomina on prawdziwego smaku chleba – komentuje nasza rozmówczyni. Ile jeszcze czasu potrwa afrykańska przygoda Agnieszki? – Kontrakt mojego męża trwa dwa lata. Ale zapewne zostaniemy tu chwilę dłużej, bo jest nam tu dobrze.