Długa droga do domu podlaskich Sybiraków

Fala zesłań na „nieludzką ziemię” w regionie brzeskim zaczęła się na przełomie stycznia i lutego 1940 roku. Pierwszy cios skierowano w jądro narodu, w ludzi najlepiej wykształconych, przedwojenną elitę: nauczycieli, lekarzy, prawników, studentów, urzędników, wojskowych. W środku zimowej nocy wyciągano ich z łóżek, często bez ubrania, jedzenia, ale za to z agresją i bezwzględnością. Władysław Gil, prezes bialskiego oddziału Związku Sybiraków doskonale pamięta mroczną przeszłość. – Jechałem w pociągu towarowym, byłem bez ojca i matki, byłem sierotą. Na Sybir trafiłem po trzytygodniowej podróży wspomina – wspomina. Na okolicznościowym spotkaniu przy pomniku odczytano Apel Poległych i złożono kwiaty. Członkowie Związku Sybiraków ze smutkiem przyznają, że z roku na rok ich grono się kurczy. Jednak ci, którzy zostali z niesłabnącym poruszeniem opowiadają o czasie spędzonym na obcej ziemi. – Trafi łam do Kazachstanu w 1940 roku jako siedmiomiesięczne dziecko razem z rodzicami, siostrą i dziadkiem. Po wycieńczającej kilkutygodniowej podróży pociągiem byłam poważnie chora, rodzice myśleli, że umrę. Skierowano mnie do polikliniki, której szefową okazała się Polka. Dostałam od niej elementarz do nauki polskiego. Mieszkaliśmy w ziemiance. Ojciec pracował w Kazachstanie jako fryzjer, siostra zatrudniła się w kopalni złota. W międzyczasie mama urodziła tam jeszcze jedno dziecko. Do Białej Podlaskiej wróciliśmy w 1946 roku. Od razu poszłam do szkoły. Było nam trudno, bo ojciec szybko zmarł, a mama chorowała. Jak skończyłam 18 lat, poszłam do pracy. Wtedy odżyliśmy – mówi z przejęciem Izabela Czerwińska. Bialska sybiraczka jest już na emeryturze, jednak stara się aktywnie działać, tak aby pamięć o zesłańcach nigdy nie umarła.