Unijne plusy i minusy

Mija 10 lat członkostwa Polski w UE, a zarazem pełnienia przez pana funkcji eurodeputowanego. Co zaskoczyło
pana w Unii in plus, a co – in minus? 

Współpraca z posłami polskimi, jak i reprezentującymi inne kraje w parlamencie europejskim znacznie odbiega od stylu uprawiania polityki krajowej; panuje tam bardzo wysoka kultura polityczna. Jeśli zaś chodzi o in minus – to kwintesencją tego sformułowania jest organizowany przeze mnie od 10 lat konkurs na największy absurd Unii Europejskiej. Żeby sięgnąć do ostatniego przykładu: Komisja Europejska wydała bardzo kosztowny 60-stronicowy regulamin, w którym opisano sposób korzystania z toalet i pisuarów. Półtora roku wcześniej zaś na promocję jedzenia insektów, koników polnych i szarańczy wydała 3 mln euro. 

Ten konkurs to zdroworozsądkowe podejście do unii, przez wielu traktowanej jak złoty cielec, a z drugiej strony – pobudzenie społeczeństwa obywatelskiego: to ludzie zgłaszają zauważone przez siebie paradoksy, jak te choćby, że marchew to owoc, a rak to ryba… 

To znaczy, że ludzie zaczynają krytycznie przyglądać się unijnym instytucjom. Przypomnę tylko, że pierwsze moje przemówienie w Strasburgu dotyczyło likwidacji jednej z siedzib parlamentu, których mamy trzy: w Strasburgu, Luksemburgu i Brukseli. Wtedy w Polsce podniosło się larum: kogo tam wysyłamy, skoro podnosi na forum takie tematy!!! Tymczasem niedawno uchwalona została rezolucja o likwidacji jednej z siedzib PE, bo utrzymywanie trzech jest zbyt drogie i nieracjonalne. Podobnie było z konkursem o absurdach unijnych. Ci, którzy traktowali unię jak złotego cielca, jak pan powiedział, pierwotnie oceniali ten konkurs bardzo krytycznie. Obecnie konkurs jest monitorowany przez Komisję Europejską, która pod jego wpływem zaczęła się wycofywać z obśmiewanych regulacji, jak na przykład z konieczności liczenia sęków w desce. Przez 20 lat istniała taka dyrektywa, niewykonywana zresztą. Podobnie było z dyrektywą o konieczności mierzenia ogórków. 

Przeciętnemu Polakowi Unia kojarzy się z dotacjami i nakazami, takimi m.in. jak ustalenie strefy buforowej po zagrożeniu afrykańskim pomorem świń. To prawda czy fałsz? 

Z mojego doświadczenia wynika, że Unię postrzega się przez pryzmat dotacji. Powoli jednak przebija się również ten drugi aspekt: zakazów i nakazów. Na spotkaniach ludzie poruszają jednak jeszcze aspekt kolejny: idei, religii. Chodzi o odchodzenie UE od pierwotnych założeń ojców – założycieli, czyli od chrześcijańskich korzeni Unii Europejskiej; o permanentne i programowe odcinanie się od tych korzeni. A przecież twórcami Unii byli chrześcijańscy demokraci: Robert Schuman, który jest kandydatem na ołtarze, a jego proces beatyfikacyjny rozpoczął się w 2004 roku. 

Z dotacjami może być różnie. Pogarszająca się kondycja finansowa samorządów może sprawić, że nie będą dysponować one koniecznym wkładem własnym, by ubiegać się o dotacje. Biała Podlaska na przykład może w tym roku przeznaczyć jedynie ok. 6 mln zł. środków własnych na wszystkie inwestycje. 

Jeżeli samorządy nie będą dysponować wkładem własnym, będą musiały zaciągać pożyczki, a każda jest przecież oprocentowana, mniej więcej na 5%. Pamiętać też trzeba, że nie wszystkie wnioski uzyskują aprobatę, połowa z nich przepada. Istnieją też inne zagrożenia: w programie rozwoju Polski Wschodniej przekierowuje się środki przeznaczane na meliorację – na Internet szerokopasmowy. Trzeba też pamiętać, że budżet Unii – okrzyknięty jako bardzo korzystny dla Polski – jest zmieniany. 

Polska staje się powoli dla Europy rynkiem zbytu i dostarczycielem taniej siły roboczej, to współczesna
forma kolonializmu. 

Polskę określa się mianem kraju postkolonialnego, tego określenia używają polscy publicyści. Nie możemy pozwolić, aby Polska była tak traktowana. Powinniśmy mieć takie same prawa, jak inne państwa europejskie. Obecnie tak nie jest. Istnieją regulacje unijne, zakazujące dotowania ze strony państwa takich przedsiębiorstw jak na przykład stocznie. Tyle, ze bardzo rygorystycznie egzekwowane są one w przypadku takich państw jak Polska, natomiast nie protestuje się, ani nie nakłada sankcji, gdy czynią tak Niemcy czy Anglicy. Po raz kolejny kandyduję do Parlamentu Europejskiego, aby wykorzystać swoje 10-letnie doświadczenie. Wiem to, czego inni dopiero będą się musieli uczyć. W parlamencie jest wielu posłów, którzy zasiadają w nim od pierwszych wyborów, czyli od 1979 roku. Nie możemy być przez nich ogrywani.

 

Mirosław Piotrowski
– historyk, profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, gdzie kieruje Katedrą Historii Najnowszej oraz Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, współpracownik „Naszego Dziennika”, Radia Maryja i Telewizji Trwam, od 2004 r., poseł do Parlamentu Europejskiego (członek grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów), ostatnio opublikował m.in. książkę „Unia jak Titanic” i „Rozmawiajmy o Europie”, zawierające felietony prezentowane na antenie TV Trwam.