Wielka kasa, marny wynik

Cztery lata temu w wyborach do sejmiku wojewódzkiego Sławomira Sosnowskiego poparło 18 498 osób. W wyborach do Parlamentu Europejskiego – zaledwie 6 172 wyborców. To niewiele, biorąc pod uwagę, że sprawuje mandat radnego sejmiku od 2002 roku, w obecnej kadencji pełni funkcje wicemarszałka województwa i bardzo często gości na łamach lokalnej prasy, w dużej części sprzyjającej ludowcom.

Niezatapialny

Sosnowski dwukrotnie był bliski pożegnania z fotelem wicemarszałka. Już w 2011 roku jego odwołania chciało Centralne Biuro Antykorupcyjne, zarzucając, że łączy funkcję publiczną z zasiadaniem w komisji rewizyjnej spółdzielni Eko-Tucz. Rządząca w województwie koalicja PO-PSL wybroniła go. Podobnie było rok później. Wicemarszałek złamał ustawę antykorupcyjną, bo – jak tłumaczył – „zapomniał”, że jest członkiem rady nadzorczej Samorządowego Funduszu Pożyczkowego Powiatu Radzyńskiego „Karbona”. Znowu mu się upiekło.

Duże pieniądze nie pomogły

Jak Sosnowski zdobywał głosy w swoim mateczniku – powiecie radzyńskim – opowiada jeden z tamtejszych samorządowców. – Przyjeżdżał na każdą uroczystość w mieście i gminach, gdzie tylko się dało. A wójtowie z PSL witali go jako darczyńcę. Tak jakby pieniądze na przykładową budowę drogi pochodziły nie z budżetu województwa, tylko z jego własnej kieszeni – mówi. Do eurowyborów Sławomir Sosnowski podszedł bardzo poważnie. W lokalnej prasie nie sposób było nie zauważyć jego reklam. Billboardy z podobizną ludowego barona znajdowały się niemal wszędzie. Materiały wyborcze promujące Sosnowskiego rozwieszano także na obiektach gminnych, a marszałek bez żenady wykorzystał funkcję do promocji na antenie Radia Lublin – w spotach nagranych za unijne pieniądze zachęcał doktorantów do aplikowania o stypendia, oczywiście bardzo wyraźnie przedstawiając się z imienia i nazwiska. Gdzie się tylko dało, jako wicemarszałek rzecz jasna, przecinał wstęgi, inaugurował, otwierał, przemawiał i rozmawiał z mieszkańcami. Dobry wynik w wyborach do europarlamentu miał dać Sosnowskiemu doskonałą pozycję przetargową przed układaniem list do jesiennych wyborów samorządowych i – ewentualnie – krajowych. Mimo tego, że poszło mu dość przeciętnie, w sposób naturalny wymieniany jest jako następca Krzysztofa Hetmana (który dostał się do europarlamentu) na stanowisku marszałka województwa.

PSL nie ujawnia kosztów

Nie udało nam się ustalić, ile kosztowała lubelskie PSL ta przegrana z kretesem kampania. Zarząd wojewódzki nie odpowiedział na nasze pytanie w tej kwestii. Tytułowy wpis na stronie lubelskiepsl.pl brzmi: „PSL zdobyło w województwie lubelskim 70055 głosów zajmując zaszczytne drugie miejsce. Serdecznie dziękujemy”. Mierny to „zaszczyt” zważywszy na fakt, że Mirosław Piotrowski (PiS) uzyskał więcej głosów niż wszyscy kandydaci lubelskiego PSL razem wzięci, a za Waldemarem Paruchem (PiS), który nie uzyskał mandatu, opowiedziało się prawie dwukrotnie więcej wyborców niż za nowym eurodeputowanym z PSL – Krzysztofem Hetmanem.

Lęk po „sukcesie”

W oficjalnych przekazach PSL podkreśla rzekomy wyborczy sukces. Czym jednak niżej w strukturach partyjnych, tym lęk przed przyszłością jest większy. W takich regionach, jak nasz, odpowiednia liczba głosów w wyborach samorządowych i parlamentarnych to kwestia przetrwania dla całych środowisk, skupionych wokół znanych od lat „ludowych” liderów. – Wyniki Sosnowskiego czy chociażby Przemysława Litwiniuka z Międzyrzeca zostały przyjęte w partii bez entuzjazmu. Ogólnie rzecz biorąc nastroje są minorowe. Wielu moich kolegów obawia się słabego wyniku w jesiennych wyborach, gdzie frekwencja będzie wyższa od tych majowych. Trwają partyjne przetasowania – mówi nam jeden z działaczy PSL z powiatu radzyńskiego.

Czy Polskiemu Stronnictwu Ludowemu uda się powstrzymać spadek zaufania i opanować sytuację wewnątrz partii? Czas pokaże.