Grzech cieżki ministra rolnictwa

Jest początek października, na naszym rynku rolnym drugi miesiąc trwa kryzys wywołany embargiem Kremla na dostawy żywności z krajów unijnych na rynek rosyjski. I im dłużej trwa, tym gorsze są perspektywy dla polskich rolników. Na Południowym Podlasiu odczuwają to boleśnie sadownicy.

Kasy nie ma i nie będzie

Komisja Europejska ma w tym tygodniu przedstawić nowy mechanizm wsparcia dla rolników, którzy nie mogą sprzedawać swoich produktów do Rosji. Nowa kwota pomocy przekracza 125 mln euro, a miałaby być wypłacana z rezerwy budżetu UE na 2015 rok. Gdyby ją przyjęto, środki na rekompensaty za wycofanie z rynku niektórych szybko psujących się warzyw i owoców zostałyby podwojone.

Jednak z tych obietnic z Brukseli rolnik w Polsce nie zobaczy złamanego euro. Niezależnie bowiem od tego, jakie rozwiązanie będzie przyjęte, do Polski trafi tylko niewielka suma, wynikająca z przyjętych sztywno limitów produkcji owoców i warzyw dla każdego kraju. Zgodnie z nimi polscy producenci mogliby uzyskać rekompensaty za jedynie ok. 17 tys. ton jabłek i gruszek, czyli najwyżej 5 proc. tego co utracili sadownicy na rosyjskich kontraktach.

A więc – pozamiatane! Najbardziej dramatyczne jest to, że do tej katastrofalnej sytuacji wcale nie musiało dojść. Bo to co się dzieje, to nie kryzys, to rezultat. Rezultat serii karygodnych zaniechań, szkolnych błędów i totalnej beztroski oraz arogancji ministra rolnictwa Marka Sawickiego z PSL.

Bimbał i kpił

Gdy pół roku temu, w kwietniu prezes Jarosław Kaczyński wystosował list do premiera, zawierający ostrzeżenie i apel: przygotujcie Polskę, i Brukselę też, na rosyjskie embargo! – w odpowiedzi Sawicki drwił, pozwalając sobie nawet na personalne uwagi i obraźliwe sformułowania pod adresem prezesa PiS. I zaręczał jednocześnie, że żadnego embarga nie będzie, zarzucając opozycji, że chce wykrakać to embargo. Pytaniem jest, na ile wynikało to z prorosyjskich kalkulacji politycznych u ludowców, a na ile z charakterystycznej dla rządu PO-PSL metody zagłaskiwania i przykrywania problemów.

Dopiero gdy Rosja embargo wprowadziła, Sawicki zaczął biegać jak kot z pęcherzem i domagać się rekompensat od Brukseli. Ale gdy się człowiek śpieszy, to się diabeł cieszy. Sawicki przedstawił wnioski o unijną pomoc pisane na kolanie. I doprowadził do kompromitacji, bo opiewały one na większy wolumen niektórych towarów, niż ich polski eksport do Rosji. Nie dość więc, że niczego nie wskórał, to jeszcze ośmieszył polskich rolników, na których w Brukseli zaczynają patrzeć jak na złodziei, osłabiając nasze moralne prawo do oczekiwania pomocy w potrzebie.

„A na koniec, żeby spieprzeniu wszystkiego stało się zadość – tak to określił Janusz Wojciechowski, europoseł PiS na portalu wPolityce.pl – obraził Bogu ducha winnych urzędników, zarzucając im niekompetencję i niedojrzałość”. Czy takie maniery przystoją ministrowi poważnego kraju w Europie? Cóż, Sawicki tak ma w zwyczaju, bo w kraju regularnie ruga dziennikarzy, o kolejnych brutalnych słowach i obrażaniu opozycji nie wspominając…

Zmarnował czas

Te ataki agresji to w istocie przykrywanie brzemiennego w skutkach błędu strategiczny samego ministra. Padł on ofi arą własnej propagandy samouspokajania, przespał dogodny moment i nie podjął na czas ofensywy politycznej w Brukseli. „Mogliśmy otrzymać pomoc unijną, wykorzystując 400 mln euro rezerwy kryzysowej za 2014 rok.

Gdyby dodać do tego 400 mln euro z rezerwy na 2015 rok i fundusze na zakłócenia rynkowe, mieliśmy szansę na uzyskanie realnej pomocy po rosyjskim embargu” – diagnozuje Janusz Wojciechowski, europoseł PiS w wywiadzie dla branżowego portalu farmer.pl. Zdaniem Wojciechowskiego minister rolnictwa nie chciał (nie umiał? bał się? zapomniał?) zmobilizować do działania Donalda Tuska, który jako szef rządu dysponował odpowiednią siłą przebicia na forum np. Rady Europejskiej.

Gdyby Polska biła na alarm już od paru miesięcy, to pieniądze z rezerwy jeszcze w sierpniu poszłyby na pomoc naszym rolnikom, bo kto miał występować o tę pomoc, jak nie kraje sąsiadujące z Rosją? Z 400 mln euro – szacuje Wojciechowski – polscy rolnicy mogliby wtedy liczyć na 150-200 mln euro. Teraz dostaną ochłapy, ułamek ze 125 mln euro dzielonych na całą Europę, w sytuacji, gdy do walki o rekompensaty ruszyli wspierani przez swoje rządy nawet „poszkodowani” producenci mandarynek i pomarańczy z Grecji i Hiszpanii.

I tak w sprawie dopłat nie zostało zrobione nic. I nic też nie zdejmie odpowiedzialności za tę sytuację