Mandarynki wygrały z polskimi jabłkami

Jeśli kierować się logiką urzędników od rolnictwa z Brukseli, to Rosjanie zajadają się włoskimi i hiszpańskimi cytrusami oraz belgijskimi śliwkami i francuskimi winogronami, zaś polskie jabłka, gruszki, kapustę, marchew, kalafiory, brokuły, pieczarki stanowią margines ich rynku. Taki wniosek wypływa ze struktury wypłat unijnych rekompensat za straty spowodowane przez ogłoszone w sierpniu przez Rosję embargo na dostawy szybko psujących się owoców i warzyw z 13 krajów Unii Europejskiej.

Kasa jest, ale nie dla nas

Ale żarty na bok, bo sprawa jest dramatycznie poważna. Unia, owszem dosypała kasy, powiększając kwotę na pomoc o – i tak marne – 168 mln euro. Ale zasady przydziału tych pieniędzy powodują, że w największym stopniu skorzystają z nich Hiszpania, Belgia, Francja i Włochy, a nie najbardziej poszkodowana przez embargo Polska.

Nowy program rekompensat obejmuje cztery grupy produktów: jabłka i gruszki (do 181 tys. ton); owoce cytrusowe, w tym po raz pierwszy pomarańcze, mandarynki i klementynki (96 tys. ton); inne warzywa, w tym marchew, ogórki, papryka i pomidory (44,3 tys. ton) oraz kiwi, śliwki i winogrona (razem 76,8 tys. ton). Limit na jabłka i gruszki w drugim programie dla Belgii wynosi 43 tysięcy ton, dla Francji prawie 29 tys. ton, a dla Włoch 35 tys. ton. Dla Polski wyznaczono limit niecałych 19 tysięcy ton jabłek i gruszek. – Polska, która jest krajem najbardziej dotkniętym przez embargo, praktycznie zostaje bez pomocy.

Objęcie rekompensatami tylko 19 tys. ton jabłek i gruszek z Polski w sytuacji kiedy w 2013 roku nasi eksporterzy sprzedali do Rosji ponad 700 tys. ton jabłek, zakrawa wręcz na kpinę – komentuje sytuację z unijnymi dopłatami dr Zbigniew Kuźmiuk, europoseł PiS. Bruksela uzasadnia obcięcie środków dla Polski tym, że ponoć nasi rolnicy najbardziej skorzystali na pierwszej transzy pomocy w kwocie 125 mln euro. Tymczasem wygląda tak, że i z pierwszej, i z drugiej transzy polscy plantatorzy nie dostaną pieniędzy albo nie chcą ich brać, bo więcej z tego mają biurokratycznej mitręgi niż pożytku.

Sawicki umywa ręce

– Polscy rolnicy byli przekonani, że stawki pomocy będą przynajmniej pokrywać koszty produkcji, a są one zdecydowanie niższe. Gdy producenci dowiedzieli się, że dostaną po kilka eurocentów za kilogram wycofanych produktów, wielu zdecydowało, że nie będą korzystać z unijnych instrumentów – rozkłada bezradnie ręce minister rolnictwa Marek Sawicki z PSL i zrzuca odpowiedzialność za ten stan na „unijne mechanizmy”.

Swoją drogą, Jakby było mało złych wiadomości z Brukseli dla rolników, to okazuje się, że w 2014 roku będą mniejsze bezpośrednie unijne, bo złoty stosunku do podaje, że dopłata dla rolników posiadających co najmniej jednohektarowe gospodarstwo wyniesie nieco ponad 910 zł na hektar. Na wypłaty, które ruszą 1 grudnia, przeznaczone jest 14,6 mld zł.

Czas na działania nadzwyczajne

Pasywność i indolencję ministra od „ludowców” ostro krytykuje Janusz Wojciechowski, europoseł PiS, były prezes NIK, który wskazuje, że wciąż można np. pójść drogą Bułgarii i walczyć o uruchomienie rezerwy kryzysowej przewidzianej na 2015 rok, by już teraz pomóc polskim rolnikom. Ale do tego musiałoby rządowi PO-PSL i zwłaszcza ministrowi rolnictwa chcieć się chcieć działać. Tymczasem… „Ministrowie rolnictwa UE zjechali się 30 września w Mediolanie na spotkanie poświęcone rekompensatom za rosyjskie embargo, był komisarz do spraw rolnictwa Dacian Ciolos.

Tylko polskiego ministra rolnictwa Marka Sawickiego tam nie było. Nie pojechał na unijne spotkanie, bo zajęty jest kampanią wyborczą PSL-u…” – cytuje na swoim blogu Janusz Wojciechowski zachodnią prasę.