Czapski chce nas zastraszyć!

24 października opisaliśmy imprezę z okazji oficjalnego otwarcia działającego od roku Zakładu Zagospodarowania Odpadów w Białej Podlaskiej. Wystawna biesiada odbyła się 19 września. Otrzymaliśmy zdjęcia przedstawiające bogato zastawione stoły, przy których ucztowała miejscowa elita. Stał na nich również alkohol: wódka, wino czy piwo. Zdjęcia przedstawiały prezydenta Andrzeja Czapskiego, który – wyraźnie rozluźniony – pił ze szklanki do piwa płyn wyglądający dokładnie tak, jak piwo. Na kolejnych fotografiach widać, jak po imprezie wsiada do służbowej skody i odjeżdża w siną dal.

Rzetelny artykuł

W specjalistycznej firmie sprawdziliśmy otrzymane zdjęcia. Ponad wszelką wątpliwość są autentyczne. Dotarliśmy do kilku innych uczestników biesiady. Potwierdzili oni, że Czapski pił piwo. Zaprzeczyli, aby podczas imprezy podawano piwo „bezalkoholowe”. Zapytaliśmy prezydenta o przebieg imprezy. Potwierdził, że przyjechał na nią służbowym samochodem. Potwierdził, że tym samym samochodem wrócił po bankiecie do miasta. Stwierdził, że nie pił alkoholu, ponieważ od ponad trzech lat na ofi cjalnych spotkaniach toasty wznosi wodą mineralną.

Pokrętne tłumaczenia

Następnego dnia, już po opublikowaniu przez nas zdjęć, prezydent zmienił zdanie. Teraz twierdzi, że pił piwo, tyle, że „bezalkoholowe”. Na antenie Katolickiego Radia Podlasie, w rozmowie z red. Grzegorzem Skwarkiem

Czapski opowiedział o swoich biesiadnych zwyczajach:

– Kiedy jest podawane wino ja zamawiam zazwyczaj sok z czarnej porzeczki który jakby wino zastępuje. Jak jest podawana wódka, to ja wlewam wodę, a w przypadku takim (piwa – przyp. red.) ja po prostu chciałem wypić coś – mówił prezydent.

W tym samym wywiadzie Czapski przyznał, że nie potrafi wskazać nikogo, kto potwierdziłby jego wersję o piwie „bezalkoholowym”. Jednocześnie wyjawił, iż przez wiele lat miał problem z alkoholem, który utrudniał mu poprawne sprawowanie obowiązków. – To było bardzo przykre dla mnie, ja się źle czułem, ja po prostu nie mogłem sprawować dobrze funkcji – mówił Czapski.

Cenzura jak za PRL

Czapski od początku bardzo krytycznie wypowiadał się o publikacji „Tygodnika”. Nazywał ją m.in. „prowokacją”. Od początku również groził naszej redakcji sądem. „Tygodnik Podlaski” był gotów spotkać się z Czapskim na sali rozpraw. Tam udowodnilibyśmy ostatecznie prawdziwość i rzetelność naszej publikacji. Niestety, Andrzej Czapski zamiast cywilizowanych metod prowadzenia sporu z dziennikarzami wybrał drogę kneblowania wolnej prasy.

Czym innym jest bowiem cywilny pozew, a czym innym prywatny akt oskarżenia, który może zaprowadzić dziennikarza za więzienne kraty. Taki akt oskarżenia przeciwko osobie prywatnej, redaktorowi naczelnemu „Tygodnika Podlaskiego” Wojciechowi Hrynkiewiczowi złożył właśnie Czapski. Naszemu dziennikarzowi grozi nawet rok więzienia.

W powszechnej opinii powołanie się na art. 212 par. 2 Kodeksu Karnego jest przejawem zastraszania niezależnych dziennikarzy, praktyką podobną do stosowania cenzury w PRL, która nie ma nic wspólnego z demokracją. Za zniesieniem tego złego przepisu opowiada się solidarnie całe środowisko dziennikarskie oraz instytucje broniące praw człowieka (m.in. Fundacja Helsińska). Przeciwko artykułowi 212 występowali też politycy, z prezydentem Bronisławem Komorowskim na czele.

Nie damy się zastraszyć!

Ale „Tygodnik Podlaski” nie da się zastraszyć. Wojciech Hrynkiewicz otrzyma pełną pomoc – merytoryczną, prawną oraz duchową – w trakcie ewentualnego procesu. Murem stanie za nim wydawca „Tygodnika”. Liczymy też, że do protestu przeciwko cenzurze dołączą się organizacje dziennikarskie, obrońcy praw człowieka, Czytelnicy „Tygodnika Podlaskiego” oraz wszyscy ludzie dobrej woli.

Bez względu na szykany będziemy nadal ujawniać prawdę o uczynkach i rządach Andrzeja Czapskiego a także każdego innego przedstawiciela władzy na Południowym Podlasiu.

 212 KK to knebel na prasę

Artykuł 212 Kodeksu Karnego, pozostawiający w swej naturze szerokie pole do interpretacji, stał się dla polityków i urzędników państwowych batem na niepokornych dziennikarzy i kneblem wolnego słowa. Ofiarami urzędników padło już wielu dziennikarzy mediów lokalnych i ogólnopolskich.

Wśród oskarżonych z artykułu 212 Kodeksu Karnego znaleźli się między innymi wybitny dziennikarz śledczy Jerzy Jachowicz, redaktor naczelny „Super Expressu” Sławomir Jastrzębowski czy redaktor naczelny „Gazety Polskiej” Tomasz Sakiewicz, a także dziennikarze lokalnych tytułów – „Tygodnika Ciechanowskiego”, „Wieści Polickich” czy „Dziennika Pojezierza”.

Urzędnicy na każdym szczeblu władzy chętnie korzystają z prawa do miotania oskarżeń na podstawie art. 212 kk. Odczuł to także ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, któremu więzieniem groził oficer wywiadu PRL Edward Kotowski.

Przeciwko możliwości nadużywania tego przepisu wypowiadało się wiele organizacji i środowisk. Wśród nich Fundacja Helsińska, Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, Izba Wydawców Prasy, a także Organizacja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie.

Zasadność oskarżeń z artykułu 212 KK wielokrotnie podważał również Europejski Trybunał Praw Człowieka, a o jego zniesienie apelował Rzecznik Praw Obywatelskich.

Wiktor Świetlik, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy przy Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich nazywa art. 212 groźbą dla wolności słowa:

Artykuł 212 jest jednym z największych reliktów poprzedniego systemu pozostających w polskim kodeksie karnym. Na nieuczciwość tego paragrafu zwracały uwagę liczne instytucje: OBWE, Trybunał w Strasburgu, ale także Departament Stanu w USA, który w raporcie o łamaniu praw człowieka na świecie wpisał także artykuł 212.

Wśród części elit politycznych funkcjonuje już świadomość, że stosowanie tego paragrafu jest działaniem wbrew wolności słowa. Oczywiście w świetle obecnego prawa można wytoczyć sprawę z artykułu 212, ale bardzo źle świadczy o osobie, która się na to powołuje. W kontekście etycznym trzeba to rozpatrywać jak najgorzej. Jeśli możemy mówić o poważnych zagrożeniach wolności słowa w naszym kraju, to artykuł 212 jest jednym z nich. Organizacje, które chronią prawa człowieka wielokrotnie zwracały uwagę na to, że artykuł 212 wywołuje tzw. "freezing effect" – dziennikarze czują się zastraszeni przez ten paragraf i boją się podejmować niektóre tematy.