Komunikacyjny sabotaż! Rujnują transport publiczny

Likwidacja bialskiego PKS to jeden z największych skandali blisko ośmioletnich rządów PO i PSL.

Przypomnijmy, że firma potrzebowała dofinansowania w wysokości 2 mln złotych. Samorząd województwa mógł ją uratować udzielając pożyczki. Przedsiębiorstwo dysponowało dużym majątkiem, a więc pożyczka byłaby solidnie zabezpieczona. Zamiast tego firmę postawiono w stan upadłości. Majątek należący do likwidowanego przedsiębiorstwa sąd oszacował na ponad 13 mln zł.

– Otrzymałem od syndyka zestawienie kosztów, które do końca 2013 roku zostały poniesione przy likwidacji firmy. Okazało się, że jest to prawie 8 mln złotych, czyli cztery razy więcej niż było trzeba do uratowania PKS – stwierdza poseł poseł PiS Adam Abramowicz. Gdyby majątek firmy nie stanowił masy upadłościowej tylko służył do prowadzenia działalności gospodarczej lub był sprzedawany przez właściciela a nie syndyka, to jego rzeczywista wartość byłaby zdecydowanie większa Zarząd wojewódzki Prawa i Sprawiedliwości w stanowisku dotyczącym bialskiego PKS stwierdził, że działania rządzącej koalicji w sprawie przewoźnika „wyglądają na sabotaż lub działanie całkowicie bezrozumne i noszące znamiona przestępstwa“.

Kto następny po Tomaszowie?

Już tylko do końca listopada mieszkańcy Tomaszowa Lubelskiego będą podróżować autobusami PKS. Sąd Gospodarczy uznał, że nie ma żadnych szans na uratowanie firmy. Tymczasem jeszcze za rządów Prawa i Sprawiedliwości PKS Tomaszów Lubelski był jednym z najlepszych w województwie. Gdy jednak rządy przejęła koalicja PO-PSL firmę połączono wraz z kilkoma innymi w spółkę PKS Wschód. Od tego momentu pojawiły się problemy. Dwa lata temu przedsiębiorstwo ponownie wydzielono i sprzedano spółce, która nie miała nic wspólnego z komunikacją. Ta po zaledwie pięciu miesiącach zgłosiła do sądu wniosek o ogłoszenie upadłości przewoźnika. W Tomaszowie nikt nie ma wątpliwości, że chodziło jedynie o pozyskanie atrakcyjnej działki należącej do PKS Tomaszów.

W miejscu, gdzie była baza przedsiębiorstwa powstaje już Park Handlowy. Losy PKS z Tomaszowa Lubelskiego niebawem może podzielić przedsiębiorstwo z Międzyrzeca Podlaskiego. Tam już pozbyto się działki, na której stoi budynek dworca autobusowego. Firma trzyma się jeszcze dzięki temu, że wygrała przetarg na dowóz dzieci do szkół. Gdy tego źródła finansowania zabraknie, można spodziewać się najgorszego.

Sami swoi

Gdy radny Artur Soboń z Prawa i Sprawiedliwości wystąpił do marszałka województwa o ujawnienie składów rad nadzorczych spółek przewozowych okazało się, że pełno w nich polityków rządzącej koalicji. Dla przykładu w Międzyrzecu Podlaskim w radzie nadzorczej PKS zasiadają Stefan Karasiński (PO) oraz Przemysław Litwiniuk (PSL).

Podobnie jest w innych firmach. Co robią politycy koalicji PO-PSL w spółkach przewozowych? Przeprowadzają zwolnienia grupowe, wyprzedają grunty i przygotowują prywatyzacje. Dzięki zasiadaniu w radach nadzorczych mają wpływ na to, co stanie się z cennymi nieruchomościami, często położonymi w centrach miast. Gwoździem do trumny przedsiębiorstw PKS było wpuszczenie na rynek dzikiej konkurencji w postaci prywatnych przewoźników, którzy wozili ludzi rozsypującymi się busami, łamiąc wszelkie ograniczenia prędkości. Teraz się to zmieniło. Prywatni przewoźnicy mogli podreperować swój tabor kupując tanio busy i autobusy likwidowanych PKS. I nie muszą już tak szybko jeździć, bo praktycznie nie mają konkurencji.

Chciał robić porządek

W początkach tej nieuczciwej rywalizacji interweniować próbował Cezary Jurkowski, do 2010 r. lubelski wojewódzki inspektor transportu drogowego. Zapłacił za to wysoka cenę. Dzięki Jurkowskiemu w Lublinie powołano komisję do spraw kontroli przedsiębiorstw transportowych oraz komisję do spraw opracowania elektronicznych rozkładów jazdy, co miało wyeliminować niezgodne z prawem o ruchu drogowym rozkłady, zwłaszcza na trasach obsługiwanych przez busy.

Jurkowski nie zdążył zrobić porządku na drogach, bowiem dołki zaczął pod nim kopać narzucony zastępca z PSL – Jan Sokół, wcześniej m.in. dyrektor Banku Spółdzielczego w Leśnej Podlaskiej. – Podejrzewam, że w zorganizowanej na mnie nagonce ręce maczali niektórzy przewoźnicy, niezadowoleni z prezentowanej przeze mnie rygorystycznej polityki bezpieczeństwa – opowiada Cezary Jurkowski.

Pod jego adresem wysunięto szereg zarzutów, w większości absurdalnych. Był bez szans, ponieważ swojego partyjnego kolegę Jana Sokoła wsparła wojewoda Genowefa Tokarska. Wojewódzka Inspekcja Transportu Drogowego pod kierownictwem Jurkowskiego miała bardzo dobre wyniki, co doceniła warszawska centrala. Mógł on kontynuować pracę na wysokim stanowisku w Głównym Inspektoracie Transportu Drogowego w Warszawie. Jednak aż trzy lata w sądach zajęło mu oczyszczanie się ze wszystkich zarzutów postawionych przez polików PSL – Sokoła i Tokarską.

Marna satysfakcja

jednym z wyroków sąd podkreślił, że Jurkowski działał „w interesie społecznym“. On sam podkreśla, że wielkiej satysfakcji z tego nie ma. Bo konsekwencje wszystkich pomówień skierowanych pod jego adresem odczuła także rodzina. Poza tym, gdyby pozostał na swoim stanowisku w Lublinie, być może udało by się doprowadzić do ładu działalność prywatnych przewoźników i dzięki temu nie doszłoby do wielu groźnych wypadków, w tym śmiertelnych, na drogach z udziałem busów. A Przedsiębiorstwa Komunikacji Samochodowej nie byłyby pozostawione na pastwę nieuczciwej konkurencji