Unia podłożyła nam świnię

Kończący się rok dla hodowców trzody chlewnej z powiatów radzyńskiego i bialskiego (w skali województwa lubelskiego to lokalne świńskie „zagłębie”) był biznesowo koszmarnym okresem. Afrykański pomór świń, rosyjskie embargo, odcięcie od rządowych rekompensat za szkody dzików, a przede wszystkim dramatycznie niski poziom cen żywca, przy stale rosnących kosztach produkcji – tak zapamiętają minione miesiące. Ale ten fatalny ciąg nie chce się skończyć.

Tanio, taniej, coraz taniej…

Wieprzowina tanieje. W wielu punktach skupu osiągnęła poniżej 3,8 złotych ne o za kilogram (z VAT 4,07 zł). A wszystko to w okresie przedświątecznym, gdy gwałtownie rośnie popyt na mięso i jego przetwory. Co to oznacza dla producentów wieprzowiny przy obecnych relacjach cen pasz do cen skupu żywca, nie trzeba wiele mówić.

– Jesteśmy pod kreską już od początku roku, ale to co się dzieje teraz to już kataklizm – słyszymy od hodowców specjalizujących się w produkcji wieprzowiny. Przy stosowaniu w hodowli stada trzody unijnych norm (koszty energii!) i zakupie pasz na rynku szacują, że progiem opłacalności jest cena około 5 złotych za kilogram żywca. Takie ceny na rynku były w grudniu, ale roku ubiegłego! Od tamtej pory zaczął się gwałtowny zjazd. Dział analiz Zakładów Mięsnych Duda podaje, że pod koniec września 2014 roku średnia cena zakupu żywca wieprzowego to 4,65 zł za kg – o jedną piątą niższa niż rok wcześniej.

– Owszem, jeszcze w październiku dostawałem za kilogram 4,50 złotych, ale potem ceny oszalały – załamuje ręce hodowca. – Teraz trzeba się cieszyć, jak się dostanie 4 złote z kilkoma groszami bru o, czyli 3 zł 80 groszy na rękę. Nawet dla drobnych, rodzinnych gospodarstw rolnych, które tuczą zwierzaka własną paszą, taka cena może nie zapewnić zwrotu nakładów.

Poza granicą opłacalności

Nie ma żadnych gwarancji, że cena żywca nie będzie jeszcze niższa. Z analiz Agencji Rynku Rolnego (sporządzonych jednak kilkanaście tygodni temu!) wynika, ze ceny w skupie powinny ustabilizować się do marca przyszłego roku na poziomie 4,2-4,4 złote bru o za kilogram. – To oznacza tylko tyle, że potrafi ę oszacować, ile będę na minusie – wzrusza ramionami hodowca z powiatu bialskiego.

Nie ma się co dziwić, bo największe straty ponoszą ci, którzy produkują dużą liczbę tuczników na rynek. Właściciele tych gospodarstw często ponieśli wysokie nakłady na modernizację, inwestując w nowoczesne technologie i dostosowując gospodarstwa do wymagań UE z zakresu higieny, ochrony środowiska i dobrostanu zwierząt. I teraz są najbardziej w plecy.

Najpierw uderzyły w nich skutki afrykańskiego pomoru świń, który zamknął dla wieprzowiny z Polski wiele rynków, przede wszystkim ważne rynki w Azji, jak Chiny, Tajwan, Japonia i Korea Płd. A potem było rosyjskie embargo. W rezultacie podaż mięsa, w szczególności wieprzowego, na polskim rynku się zwiększyła, pociągając za sobą spadek jego ceny.

Co więcej, przewidziane na wypadek kryzysu ze zbytem unijne regulacje rynku wieprzowiny są nieskuteczne. Mechanizm polegający na uruchomieniu dopłat do prywatnego przechowywania mięsa wieprzowego w warunkach Polski do tej pory nie sprawdził się. Ale to pół biedy.

Potknęli się na paliwie i euro

Paradoksalnie, katastrofa z wieprzowiną to skutek zjawisk w całej Unii i tylko tak da się ją zrozumieć. Bo głębokości i trwałości spadków nie tłumaczą żadne „świńskie cykle”, „górki” i „dołki”, czyli znane dobrze hodowcom wahania pogłowia trzody, zależne od zapasów i cen zboża na paszę. Bo przeciw naszym producentom zadziałało kilka czynników naraz.

Przede wszystkim uderzyła w nich kombinacja mocno osłabiającego się jesienią euro oraz – co za ironia! – gwałtownego spadku cen paliw. Mocniejszy złoty w stosunku do euro spowodował, że nagle import mięsa z Niemiec czy Holandii stał się znacznie bardziej rentowny. Tym bardziej, że na Zachodzie mięso zrobiło się wyjątkowo tanie, bo zniżkowy trend cen wieprzowiny utrzymuje się także w całej Unii (Z danych ARR wynika, że tylko w listopadzie odnotowano w UE, poza Danią, spadki cen skupu o 2-3 proc.). Spadek kosztów transportu nasilił import, który w tej chwili ma charakter masowy.

– Niemcy rozjechali nam rynek. Mamy informacje, że do Polski z Zachodu trafi a mięso wszystkich rodzajów, jadą tuczniki, prosiaki – mówi nam podlaski rolnik. Jednak polscy rolnicy podejrzewają, żeby nie była to tylko kwestia losowej zbieżności. – Wiemy, że Niemcy i Holendrzy od dawna szykowali obory, poszerzali stada. Jakby doskonale wiedzieli, że będzie zbyt bez ryzyka – słyszymy opinię hodowców.

A spożycie rośnie…

Zaskakujące jest to, że z perspektywy polskiego konsumenta sytuacja na teraz jest całkowicie normalna. No bo tak, mięsa wszędzie jest w bród, choć pogłowie trzody chlewnej w III RP nawet się nie umywa do poziomu osiąganego w PRL, gdzie braki w zaopatrzeniu i podwyżki cen mięsa były powodem robotniczych buntów.

A że dziś, zwłaszcza dla kupujących w supermarketach dużych sieci, mięso na schabowy może pochodzić z duńskiej chlewni, kiełbasa powstać z holenderskiego surowca, a szynkę można zrobić z niemieckiej świni – któż się tym przejmuje?

Ekonomiści przekonują nawet, że dzisiejszy kryzys będzie miał swoją dobrą stronę. Na dłuższą metę może skutkować wzrostem popytu na wieprzowinę i wyhamowaniem tendencji zwiększania konsumpcji tańszego od wieprzowiny drobiu.

Według prognoz Agencji Rynku Rolnego spożycie wieprzowiny może wynieść w tym roku 38,5 kg na osobę rocznie, wobec 35,5 kilograma w 2013 roku. Jednak na wiosnę może okazać się, że w naszym regionie nie będzie tak różowo, jak mówią goście zza stołecznego biurka. Bo hodowcy tu i teraz podejmują brzemienne w skutki decyzje o tym, czy i w jakiej skali kontynuować działalność.

Wydaje się przesądzone, że w obecnych warunkach będą poważnie redukować stada. A wtedy wiosną okaże się na Podlasiu, że firmy sprzedające paszę nie mają z kim handlować, weterynarze nie będą mieli prosiaków i loch do szczepienia, producenci nawozów i węgla zostaną z towarem na placu, bo nie będzie po co siać pól i ogrzewać chlewów…