Chirurgiczna precyzja akcji WiN

Na pierwsze lata powojenne przypadła faza zbrojnej konfrontacji społeczeństwa polskiego z okupantem komunistycznym. Polska Partia Robotnicza z nadania Kremla mordem i terrorem łamała opór ludności, na co ono reagowało spontaniczną samoobroną ludzi zaszczutych przez „grupy operacyjne” pacyfikujące teren. Niejako w wyniku naturalnej selekcji na placu boju z komunizmem trwali oficerowie i szeregowi Polskiego Państwa Podziemnego aż do swego tragicznego końca. Odwlekając z dnia na dzień moment osaczenia podczas kolejnej obławy, czy zdradzieckiego skrytobójstwa z rąk podkomendnych, którzy poszli na współpracę z okupantem…

Linia frontu

We włodawskiem, terenie zróżnicowanym etniczne, religijnie i kulturowo, mniejszości narodowe wykazały obojętność lub wprost wrogość wobec niepodległościowych aspiracji odzieranej z wolności i własności ludności polskiej. Lokalnym fenomenem było powołanie przez Żydów w 1944 r. w Parczewie i we Włodawie – za przyzwoleniem reżimu – paramilitarnych formacji „ochrony miasta”. Były to bojówki rekrutujące się z cywilów zdolnych do noszenia broni, którzy pełnili funkcję służebną wobec UB i MO. Uczestniczyli w rajdach pacyfikacyjnych, na co dzień zaś dawali się we znaki chłopom zjeżdżającym na cotygodniowe targi, wymuszając lub zwyczajnie ich okradając, korzystając z pozycji wszechwładnych stróżów bezpieczeństwa.

Pogrom czy odwet?

W codziennych staraniach mieszkańców Parczewa o poprawę materialnej strony życia w spauperyzowanym społeczeństwie miasteczka, żydowscy rzemieślnicy mogli liczyć na łaskawsze traktowanie ze strony policji politycznej (MO i UB) z racji posiadania ziomków w ich szeregach. Jeden z tej społeczności – Abram Zysman zwany „Bocianem” – komendant „ochrony miasta” żył w najlepszej komitywie z wojennym, sowieckim komendantem miasta.

Swoją gorliwą służbą po stronie reżimu ściągnął na siebie wyrok śmierci, który został wykonany przez partyzantów WiN w lutym 1946 r. Taka uprzywilejowana pozycja Żydów z PPR, ich współuczestnictwo w „kompleksie zbrodni” łagodziło część napięć, które pojawiały się wśród samych Żydów, by wyrzekli się tradycyjnych swoich ról w małomiasteczkowym handlu i rzemiośle na rzecz masowego uczestnictwa w socjalistycznej przebudowie społeczeństwa Polski.

Do rangi symbolu urósł Klub Partyzancki przy ulicy Warszawskiej, zwany „żydowskim konsumem”, w którym zwyczajowo przesiadywali kombatanci ze Związku Partyzantów Żydów (byli członkowie Armii Ludowej), opijający udane transakcje podczas targów, którego współwłaściciel – Boruch Elbaum był radnym miejskim i zarazem bratem Edwarda, milicjanta służącego w miejscowym posterunku MO.

Początek końca…

Pierwotny plan akcji odwetowej podziemia antykomunistycznego zakładał poskromienie funkcjonariuszy bezpieki i żydowskiej „ochrony miasta”, oraz przeprowadzenie akcji zaopatrzeniowej na rzecz podziemia w spółdzielniach „Rolnik”, „Społem” i innych instytucjach użyteczności publicznej, a także wśród ludności cywilnej żydowskiej, uważanej powszechnie za popleczników reżimu, wyciągających korzyści materialnie ze wspierania władzy okupacyjnej.

Uderzenia podziemia WiN w konkretnych ludzi bezpieki (jej skutkiem była śmierć trzech Żydów z „ochrony” i milicjanta Polaka) wywołała autentyczną panikę wśród społeczności żydowskiej.

Zapadła wśród nich samych nieodwołalna decyzja wyjazdu wszystkich wyznawców judaizmu z Parczewa w ciągu kilku kolejnych dni. W ślad za nimi podążyli milicjanci pochodzenia żydowskiego z parczewskiego posterunku, którzy rychło porzucili służbę mundurową (faktycznie dopuścili się dezercji!).

Świadomość samych Żydów, że reżim nie jest w stanie zagwarantować im całkowitego bezpieczeństwa (rozumianego częstokroć jako bezkarność) przesądziła o przyśpieszeniu decyzji o exodusie około 200 osób i ich wyjazdu na Dolny Śląsk, skąd przedostawali się na Zachód. Co ciekawe, w pierwszej kolejności uciekli z podbitej Polski żydowscy dezerterzy z MO w Parczewie! Przykładowo: Zygmunt Goldman, zastępca komendanta milicji w Parczewie, objawił się u swojej siostry w Palestynie jeszcze w 1946 roku.

Fenomen Taraszkiewiczów

Por. Leon Taraszkiewicz „Jastrząb” ze swoim bratem ppor. Edwardem Taraszkiewiczem „Żelaznym” dowodzili oddziałem partyzanckim WiN, który okazał się postrachem dla miejscowej komuny. Obaj bracia wyróżniali się zmysłem walki i intuicją, która pozwalała im odnieść szereg błyskotliwych sukcesów w starciach z siłami reżimowymi.

Zajęcie na kilka godzin Parczewa 5 lutego 1946 r. to był majstersztyk (choć nie udało się partyzantom zrealizować wszystkich postawionych zadań bojowych, bo nie zdołano opanować budynku UB przy Rynku). Perfekcyjne zmylenie i rozbicie pościgowej grupy KBW-UB pod Marianką 12 lutego 1946 r., tylko podkreśla rozmach tej akcji.

Można powiedzieć, że Parczew mógł opanować wyłącznie dowódca wyróżniający się brawurą, i tak się stało. Zima to nie był czas na dalekie wypady, gdy groźba rozbicia partyzantów znienacka przez grupy operacyjne UB/KBW była o wiele większa niż w okresie letnim.

W roku 1946 podkomendni „Jastrzębia” czuli się w Parczewie jak u siebie! Społeczeństwo miasteczka wyróżniało się nieustępliwą postawą patriotyczną, co potwierdzali sami komuniści. Dopiero amnestia w 1947 r. złamała kręgosłup lokalnemu podziemiu i podcięła morale wśród wspierającej „leśnych” ludności cywilnej.

W sieci dezinformacji

Rozmach lutowej akcji podziemia wprowadził w konsternację samych komunistów. Reżim od razu po porażce w Parczewie zaprzągł propagandzistów do zohydzenia braci Taraszkiewiczów w oczach społeczeństwa, a z drugiej strony pragnął wyciągnąć maksymalnie jak najwięcej korzyści na forum międzynarodowym z zabicia osób pochodzenia żydowskiego. Klęskę przekuł w swój sukces. Zabitych komunistów oficjalnie określono mianem ofiar „mordu” i „pogromu” antysemickiego podziemia, a siebie postawił na arenie międzynarodowej w roli jedynej siły politycznej mogącej zapobiec kolejnym ekscesom w sowietyzowanym kraju.

Prawda historyczna a nie polityczna Opanowanie Parczewa w lutym 1946 r. było odwetem polskiego podziemia wymierzonym w przeciwników politycznych i ich sympatyków. Akcja zbrojna oddziału WiN nie miała nic wspólnego z „pogromem” w potocznym rozumieniu tego słowa. Ten rusycyzm na dobre zadomowił się w historiografii PRL- -owskiej i nadal ciąży nad refleksją historyczną w Polsce, ponadto wykazuje niebywałą żywotność we współczesnej narracji izraelskiej czy amerykańskiej, opisującej los ludności żydowskiej w Polsce podbitej przez Związek Sowiecki.

Widzenie tych wydarzeń na polskiej prowincji wyłącznie z perspektywy Zagłady deformuje prawdziwy obraz wydarzeń, do których doszło w kilkutysięcznym miasteczku 5 lutego 1946 r. Ceniony badacz Zagłady, prof. David Engel uznał, że mamy w tym konkretnym przypadku do czynienia z uderzeniem podziemia w swoich wrogów z chirurgiczną precyzją. Bez przenoszenia agresji na innych członków społeczności żydowskiej.