Zakazane, bo polskie?

Tak, dobrze Państwo przeczytali, zgodnie z obowiązującym dziś prawem rolnik, który wyprodukuje u siebie soki, dżemy, przeciery, kasze, mąki, chleb domowy, oleje, masło, sery, kiszoną kapustę i wiele, wiele innych, a będzie je chciał indywidualnie sprzedać, robi to nielegalnie i grożą mu wysokie kary.

Oczywisty absurd

Chcesz zarabiać, musisz założyć sobie fi rmę – mówią najsurowsze przepisy żywnościowe w Europie. Bo to dopiero początek drogi przez mękę. Taki potencjalny producent kilkunastu weków z przetworami musi spełnić takie same normy sanitarne i weterynaryjne, jak zakład przetwórstwa produkujący setki ton żywności.

Czy na to zdecyduje się gospodyni domowa, która ma kilka skrzynek śliwek z własnych drzewek i chciałby je przerobić na słoiki powideł do sprzedania na targu? Będzie zdobywać u urzędników szereg zezwoleń? Wybuduje osobne pomieszczenie produkcyjne? Jasne, że nie.

Na ten jawny absurd m.in. zwracał uwagę już w 2013 roku Grzegorz Bierecki, senator PiS z Południowego Podlasia, aktywnie biorąc udział w senackich pracach nad projektem ustawy o zmianie ustawy o podatku dochodowym od osób fi zycznych oraz ustawy o swobodzie działalności gospodarczej, która miała umożliwić rolnikom nieodpłatną i odformalizowanej produkcji i sprzedaży przetworzonych produktów rolnych w niewielkim zakresie.

Senator Bierecki podkreślał, że to wytwarzanie, a następnie sprzedaż mają się odbywać bez konieczności rejestrowania działalności gospodarczej i płacenia podatku dochodowego od osób fizycznych. Najważniejsze, by zlikwidować stan w którym najlepszej jakości i najbardziej poszukiwana żywność jest nielegalna, co blokuje ważny i naturalny ekonomicznie mechanizm uczciwego zarabiania na żyie dla rolników.

Chleb na zakwasie dla szefa rządu Zniesienie wciąż obowiązujących absurdalnych barier domagają się też rolnicy z „Solidarności”, którzy ostatnio do końca marca przedłużyli protest w Warszawie w namiotach przed Kancelarią Premiera. Czekają cały czas, aż premier Ewa Kopacz spotka się z nimi i zajmie stanowisko w sprawie ich postulatów, wśród których jednym z najważniejszych jest właśnie umożliwienie rolnikom bezpośredniej sprzedaży produktów przetworzonych.

Żeby zachęcić nieśmiałą szefową rządu rolnicy chcieli „ofiarować pani premier koszyk z domową żywnością i zapytać, dlaczego najlepszej jakości żywność jest nielegalna i dlaczego rząd koalicji PO-PSL bezwzględnie i z uporem niszczy polskich rolników?” Słyszą od urzędników niższej rangi, że „sprawy są w toku”, ale bez żadnych konkretów.

Jest to tym bardziej dziwne, że na początku marca, w trakcie debaty nad informacją rządu o sytuacji w rolnictwie minister Marek Sawicki (PSL) z trybuny Sejmu zapowiedział, że resort rolnictwa będzie zachęcać rolników do wytwarzania i sprzedaży własnych produktów żywnościowych, rozporządzenie w tej sprawie jest gotowe i w części dotyczącej produkcji zwierzęcej do końca maja będzie notyfikowane przez Komisję Europejską, a inne resorty, zwłaszcza finansów i zdrowia, nie powinny zgłaszać zastrzeżeń.

Podkomisja w polu

Niestety, ustalenia „Tygodnika Podlaskiego” nie tylko potwierdzają, że sprawa jest w zawieszeniu, ale budzi jak najgorsze obawy na przyszłość. Zwróciliśmy się do Jana Krzysztofa Ardanowskiego, posła PiS, byłego wiceministra rolnictwa, członka sejmowej podkomisji do wypracowania odpowiednich zmian: „Zadanie przed powołaną podkomisją wydawało się dość proste, bo nie trzeba zmieniać ustaw, ale odpowiednie rozporządzenia Ministra Zdrowia i Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Chodziło o to, by rolnik nie natrafi ał na bariery i wymogi sanitarno – organizacyjne, jakby otwierał produkcję na skalę przemysłową” – mówi nam poseł Ardanowski. Parlamentarzysta PiS podkreśla, że nie chodziło o stworzenie od razu modelowego rozwiązania, ale zmianę, którą można byłoby przetestować przez rok czy dwa i dokonywać niezbędnych korekt.

„Z miejsca jednak trafi liśmy na dziwne przeszkody, które mnożyli przedstawiciele administracji rządowej. Zamówiona w Biurze Analiz Sejmowych ekspertyza wykazała, jak bałamutne okazały się ich argumenty, że takie wymogi to efekt regulacji w całej Unii Europejskiej. Sprzedaż bezpośrednia na własne potrzeby nie jest wcale zabroniona. Każdy kraj ma trochę inne uregulowania, ale wszędzie można ją prowadzić” – ujawnia poseł opozycji. „Znaleźliśmy w prawodawstwie Węgier i Austrii formułę, którą z powodzeniem można przenieść na polski grunt.

Chodzi, ogólnie rzecz biorąc, o umożliwienie wykorzystania do przetwarzania żywności »pomieszczeń wykorzystywanych do produkcji żywności na użytek najbliższej rodziny«”. Pod naciskiem posłów eksperci rządowi i urzędnicy zainteresowanych ministerstw godzili się na szczegółowe rozwiązania, prace podkomisji posuwały się do przodu. „Już się wydawało, że zmierzamy do szczęśliwego końca, a odpowiednie formuły w rozporządzeniach będą gotowe, gdy nastąpił nieoczekiwany i bulwersujący zwrot” – relacjonuje poseł Ardanowski.

Najpierw w czasie konsultacji międzyresortowych projektów rozporządzeń Ministerstwo Spraw Zagranicznych stwierdziło, że nie godzi się na wypracowane zmiany, bo wychodzą one poza rozporządzenia Unii Europejskiej i mogą spowodować straty dla budżetu państwa z powodów podatkowych. Było to o tyle kuriozalne, że żadne normy unijne nie wiążą rąk stronie polskiej, a do zaproponowanych przepisów nie zgłaszał zastrzeżeń Minister Finansów, dla którego brak opodatkowania tego typu produkcji nie stanowił problemu.

„Jeszcze większe zdumienie wywołał przedstawiciel resortu zdrowia, który poinformował na ostatnim posiedzeniu podkomisji, w aroganckim zresztą tonie, że nie będzie też zgody jego resortu, bo nie jest w stanie zapewnić w tym stanie prawnym bezpieczeństwa tak produkowanej żywności. W ten sposób prace zostały zablokowane i sprawa utknęła w martwym punkcie” – informuje nas poseł Ardanowski.

Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o…

Poseł Jan Krzysztof Ardanowski podkreśla, że sytuacja jest bulwersująca, bo dotyczy sprawy szczególnie ważnej dla wsi: „Możliwość legalnej sprzedaży produktów przetworzonych jest sprawą być albo nie być dla wielu mniejszych gospodarstw rolnych w całej Polsce. Umożliwiałoby to też zagospodarowanie do produkcji żywności z niewielkich areałów, dziś kompletnie niewykorzystanych. Wsi często zarzuca się, że wyciąga rękę po dotacje, jest roszczeniowa z natury, a tu jest okazja, by dać rolnikom sposób, by mogli godnie i sensownie zarabiać, ratując się przed biedą i beznadzieją, wykorzystując krajowe zasoby, przy jednoczesnej ochronie potencjału kulturowego polskiej wsi, jakim jest tradycja kulinarna. Niezrozumiałe jest, dlaczego wsi odmawia się tej szansy”.

Poseł podkreśla, że produkcja żywności do sprzedaży bezpośredniej oraz sprzedaży marginalnej, lokalnej i ograniczonej w żadnej mierze nie zagrozi firmom przetwórczym, gdyż jej skala będzie niewielka. „W mojej opinii problem tkwi w działaniach lobbingowych dużych zakładów przetwórczych, należących w większości do zagranicznych właścicieli i wpływach lobby wielkich sieci handlowych” – analizuje sytuację poseł opozycji.

„O sile tego lobby świadczy to, że uległ mu rząd koalicji PO i PSL, co jest wielkim skandalem. Co ważne, nie chodzi tu jak się zdaje o konkurencję, o wielkość ewentualnych bezpośrednio utraconych zysków, bo żywność od rolników z założenia pozostanie marginesem, najbardziej optymistycznie to pół, może jeden procent rynku. Zdaje się, że lobbyści działają z taką determinacją, by polski konsument nie miał skali porównawczej, by zapomniał, jak smakuje żywność prosto z pola, zdrowa, prawdziwa, a nie ta przemysłowa, sprzedawana na półkach dyskontów i supermarketów” – twierdzi poseł Jan Krzysztof Ardanowski.

Jeśli tezy posła PiS są trafne, to mamy do czynienia z celową próbą umożliwienia obcym supermarketom i zagranicznym właścicielom przemysłu spożywczego uzyskania monopolu w całym kraju, Zapewni im to kontrolę nad rynkiem żywnościowym i tym samym Polska niebezpiecznie traci niezależność żywnościową. Do długiej listy grzechów, skandali, słabości i zaniechań rządów koalicji PO-PSL przybywa kolejna pozycja.