35 lat po lubelskim lecie

Lubelszczyzna wrzała już od wiosny 1980 roku. Co chwila wybuchały drobne protesty, będące reakcją na podwyżki cen żywności. 15 maja stanęła kolej: na cztery godziny strajk ogłosiły załogi trzech oddziałów Lokomotywowni PKP Lublin. To była tylko zapowiedź tego, co miało zdarzyć się w lipcu.

Od początku miesiąca w sklepach spożywczych na Lubelszczyźnie ruszyła fala „cichych” podwyżek cen wyrobów mięsnych. Władza działała w okresie urlopowo-wakacyjnym, licząc, że jeszcze raz sprawa rozejdzie się po kościach. Nie tym razem. 8 lipca rozpoczął się strajk załogi WSK PZL Świdnik, jednego z kluczowych zakładów regionu, na dodatek zaangażowanego w spec- -produkcję wojskową. Od godziny 8 do 12 stanęła cała produkcja. Trzytysięczna załoga sformułowała listę 110 postulatów do dyskusji z dyrekcją. Po czterech dniach podpisano porozumienie.

Ale fala protestów nie ustawała. Stanęły w strajku 10 lipca – Lubelskie Zakłady Naprawy Samochodów, a 12 lipca – Fabryka Samochodów Ciężarowych. Od 12 lipca rozlała się fala protestów w małych zakładach pracy. A od 16 lipca strajk kolejarzy zablokował pracę całego Lubelskiego Węzła Kolejowego. Strajk przestał być sprawą lokalną Lubelszczyzny, a nastroje strajkowe zaczęły promieniować na resztę kraju. 18 lipca protesty osiągnęły apogeum: stało 48 dużych zakładów, strajkowało prawie 22 000 robotników. Fala dotarła do Białej Podlaskiej i Radzynia, gdzie zastrajkowała część załóg oddziałów „Transbudu”.

Zaskoczona władza gasiła stopniowo nastroje obietnicami i podwyżkami płac, a w tle SB już pacyfikowała co bardziej aktywnych protestujących. Ludzie wrócili do pracy, ale duch wolności zakorzenił się w głowach i sercach. Miał wydać plony już wkrótce…