Susza jest, pomocy nie ma

W drugiej połowie sierpnia nie udało się rządowi i resortowi rolnictwa dalej trzymać głów w piasku. Komunikat Instytutu Uprawy Nawożenia i Gleboznawstwa w Puławach zabrzmiał jednoznacznie: mamy suszę w całym kraju! Co ważne dla Południowego Podlasia, okazuje się, że lipcowo-sierpniowe tygodnie upalnej pogody spowodowały, że to w naszym regionie, podobnie jak na całej Lubelszczyźnie, notuje się teraz największy deficyt wody w skali kraju.

Co gorsza, prognozy pogody na nadchodzące dni nie dają powodów do optymizmu. Co najmniej do końca sierpnia nie widać szans nawet na incydentalne opady, a temperatury dalej będą wysokie. Susza występuje teraz w 1/3 gmin w Polsce (głęboki defi cyt wody wystąpił na powierzchni ok. 800 tys. ha), co oznacza, że plony w tym roku będą tam o 1/5 niższe w stosunku do średniej z poprzednich lat w normalnych warunkach pogodowych, ale w poszczególnych gospodarstwach straty w plonach mogą wynosić nawet 30-40 proc. Oprócz wcześniej dotkniętego suszą rzepaku, brak wody spowodował największe straty w uprawach kukurydzy i roślin pastewnych.

Rolnicy z powiatu radzyńskiego sygnalizują nam, że słabo zapowiadają się plony kukurydzy i będą problemy z kiszonką na paszę. „Już kwiatostany były słabo wykształcone, ale teraz stan kolb jest dramatycznie słaby, są w połowie puste” – martwi się jeden z rolników. Jego zdaniem odbije się to już jesienią na produkcji mleka, a może nawet dojść do redukcji pogłowia bydła, bo nie będzie dość pasz na jego utrzymanie, zwłaszcza, że drugi i trzeci pokos traw były skromne, a pastwiska obecnie wyschły.

Pół miliarda strat

„Straty wyrządzone przez suszę określamy na 550 milionów złotych” – szacował w środę minister rolnictwa Marek Sawicki. Po takiej wiadomości normalnie powinna nastąpić seria informacji o konkretnych działaniach, jakie podjął rząd.

Tymczasem minister z PSL zaczął mówić rzeczy niepojęte: choć straty suszowe są bardzo duże, to rolnicy nie dostaną żadnych odszkodowań, a pomoc dla wsi będzie – jak to określił – „bardziej socjalna, wspierająca”, czyli mówiąc po ludzku najbardziej potrzebujący dostaną jałmużnę.

„Bo w budżecie, w mojej ocenie, dziś nie ma takich środków, by w pełni zrekompensować zniżkę plonów, jaka ma miejsce w całym kraju” – usprawiedliwiał się Sawicki i zaczął dzielić wieś, na tych co dostaną pomoc i tych, co nie mają na nią szans. „Pomocą będą objęte gospodarstwa, w których poziom strat w stosunku do średnich z ostatnich trzech lat jest wyższy niż 30 proc. Będzie prawdopodobnie duże niezadowolenie ze strony tych, którzy takiego pułapu nie mają”. Z kręgów rządowych wypłynął tyleż „genialny”, co prowokacyjny – zważając na kondycję finansową wsi – pomysł, by to rolnicy sami sobie sfinansowali pomoc, zaciągając kredyty „klęskowe” na „preferencyjnych” warunkach.

Minister bronił się rękami i nogami przed tym, by stawiać sprawę ogłoszenia stanu klęski żywiołowej, twierdząc, że nigdzie w kraju nie brakuje żywności i wody, a to działanie w sensie prawnym nie poprawi sytuacji ekonomicznej rolników.

Natychmiast Sawicki dostał wsparcie z głównych mediów, które zaczęły zmasowaną akcję robienia ludziom wody z mózgu twierdzeniami, że „w tym roku z klimatem nie dzieje się nic nadzwyczajnego”, że „susza w Polsce trwa nieustannie od lat” i nie trzeba nadzwyczajnych działań wspomagających dla wsi.

Głos gniewu

Nic dziwnego, że taka postawa ministra i towarzysząca jej medialna propaganda rozsierdziły rolniczych związkowców. Krajowa Rada Izb Rolniczych oraz Krajowy Związek Rolników, Kółek i Organizacji Rolniczych domagają się wprowadzenia stanu klęski suszy na terenie całego kraju oraz skutecznej i szybkiej pomocy dla rolników.

Prezes Izb Rolniczych Wiktor Szmulewicz twierdzi, że rolnicy mieliby prawa do zwolnień z różnych podatków, przesunięcia spłat kredytów czy możliwość niewywiązania się z kontraktów. Członkowie KZRKiOR proponują m.in. dopłaty w wysokości 500 zł do hektara, zwolnienie rolników z płacenia składek

KRUS za drugie półrocze, umorzenie podatku rolnego z jego rekompensatą dla samorządów ze strony rządu. Według związkowców rolników nie stać na tzw. kredyty klęskowe, bo dziś zaciągnięcie nowego kredytu, nawet preferencyjnego, jest jak zaciskanie pętli na szyi. Związkowcy i cała wieś wołają o pilne działania, bo w obecnej sytuacji „dwa razy daje, kto szybko daje”. I już nie mówimy tu o będących pod ścianą producentach mleka. Rolnicy muszą bowiem już myśleć o jesiennych siewach, o tym, czy zapłacić za materiał siewny, skąd zdobyć gotówkę na paliwo, etc. 

Jeśli więc minister Sawicki ma problemy ze sformułowaniem planu działania, podpowiadamy. Minister mógłby wynegocjować natychmiastową – bez czekania 1 grudnia – wypłatę dopłat bezpośrednich. Będzie miał ku temu okazję, bo 7 września w Brukseli odbędzie się nadzwyczajne spotkanie unijnych ministrów rolnictwa, w sprawie trudności w sektorze rolniczym w kilku krajach unijnych…

Weźcie się do roboty!

Jeśli zaś minister potrzebuje korepetycji z organizacji i koordynacji pomocy rolnikom  a wypadek suszy, może sięgnąć do działań ministerstwa rolnictwa z roku 2006, kiedy susza osiągnęła podobne rozmiary, co w tym roku. Na pomoc rolnikom zostało przeznaczone wtedy szybko pół miliarda złotych, a wszystkie służby rządowe zmobilizowano do nacisków na forum Unii dla działań pomocowych.
Rzecz w tym, że Sawicki nie chce korzystać z tych wzorów, bo sprawna akcja była autorstwa rządu Prawa i Sprawiedliwości. PiS zresztą krytycznie ocenia dzisiejszą opieszałość PSL.

„Czas na to, by wreszcie przestać mówić, la zabrać się do pracy. I to jest apel do polskiego rządu i polskiego premiera. Dzisiaj trzeba politykom PO i PSL, którzy pozostawili wieś bez jakiegokolwiek wsparcia przez ostatnie osiem lat rządów, przypominać, co można zrobić i jak należy to robić. Słowa: nie da się, nie można – powinny zniknąć z języka polityki” – tak Beata Szydło, wiceprezes PiS i kandydatka
na premiera podsumowała bieżącą politykę rządu w stosunku do wsi.