Kustosz podlaski i kresowy

Red. Kolekcjoner, bibliofil, historyk, który o dziejachi Białej i regionu wie chyba wszystko, wykładowca akademicki, publicysta, przewodnik, turysta, autor kilkudziesięciu wystaw, kilkuset prelekcji… A gdyby musiał pan wybierać, to…

Szczepan Kalinowski: Nie chcę i nie muszę. Te role wzajemnie się uzupełniają. Podróżując poznaję, opisuję, uzupełniam zbiory… Zresztą moje długoletnie kolekcjonerstwo książek i pamiątek wynikało z głodu wiedzy. Było reakcją na brak informacji w okresie komuny.

Red. Ale jak znajduje pan na to wszystko czas?

Szczepan Kalinowski: Wystarczy pamiętać i kierować się słowami kardynała Stefana Wyszyńskiego, który mawiał, że jeżeli ktoś potrzebuje jakiejkolwiek pomocy, to powinien udać się do zapracowanego, a nie do tego, który ma czas.

Red: Dlaczego?

Szczepan Kalinowski: Bo zapracowany zawsze znajdzie chwilę, by pochylić się nad nową sprawą. W odróżnieniu od tego, który ma czas. Skoro ma czas – to widać nic nie robi. Najbardziej pracochłonne jest przygotowywanie wystaw. Trzeba je przemyśleć, zapakować eksponaty, zawieźć, rozpakować, rozłożyć w przypisanych im miejscach. Chylę głowę przed moją małżonką, bo bez jej pomocy nie było by to możliwe. Nie mówiąc już o kosztach, które pokrywam z domowego budżetu.

Red. A co pan robi obecnie?

Szczepan Kalinowski: Właśnie wystawiłem oceny studentom i zaraz zasiądę nad książką o Stadninie Janowskiej, świętującą 200-lecie istnienia.

Red: Opłaca się być erudytą?

Szczepan Kalinowski: Zawsze. Chcąc się sprawdzić, jeszcze w okresie studiów, zostałem trzykrotnym laureatem teleturnieju „Wielka Gra”, co m.in. zaowocowało zatrudnieniem mnie w charakterze asystenta w Zakładzie Historii Najnowszej UMCS. Po roku co prawda
wyrzucono mnie z pracy za odmowę wstąpienia do partii, ale to już inna historia.

Red: Od 20 lat zaangażowany jest pan również w pomoc kościołowi i oświacie polskiej na Białorusi, gdzie zresztą też prezentuje pan własne zbiory. Jak to się zaczęło?

Szczepan Kalinowski: Od rozmów z niezwykłym człowiekiem i kapłanem, późniejszym kardynałem Kazimierzem Świątkiem, którego odwiedziłem w Pińsku wraz z pilotowaną przez  siebie wycieczką. Wspólnie z Podlasiakami i działaczami Związku Polaków na Białorusi uporządkowaliśmy cmentarz wojenny w Brześciu, co zaowocowało później fachowymi pracami, wykonanymi przez Fundację Ochrony Zabytków. Udało mi się odnaleźć pod Buchowiczami koło Kobrynia miejsca pochówku zamordowanych w 1939 r żołnierzy WP. Brałem udział w upamiętnieniu w Surkontach słynnego płka Macieja Kalenkiewicza „Kotwicza” i jego żołnierzy, pogrzebanych na polu, na którym przez lata pasły się kołchozowe krowy, w Mokranach  – zamordowanych marynarzy Flotylli Pińskiej, żołnierzy 30 Poleskiej Dywizji Armii Krajowej, poległych pod Mańczakami i w Żabince. Potem przyszedł czas na organizację kolonii dla dzieci z polskich rodzin, zasilanie miejscowych bibliotek…

Red: Jak pan przyjął informację o nagrodzie?

Szczepan Kalinowski: Przede wszystkim cieszę się, że trafi a ona rokrocznie do ludzi pozytywnie zakręconych, jak to się obecnie mówi, pielęgnujących rodzimą kulturę i historię. Na początku obecnego wieku, gdy wspólnie z nieżyjącym już poetą Wiesławem Gromadzkim podsunęliśmy pomysł przyznawania tej nagrody bialskim radnym, nie brakowało ostrzegawczych szeptów w rodzaju: oho, kręcą własne lody… Najbardziej sobie jednak cenię tytuł Szczepan Kalinowski, laureat tegorocznej Bialskiej Nagrody Kultury im. Anny z Sanguszków Radziwiłłowej wykładowcy z pasją, przyznany przez studentów AWF.