Po 142 latach epitafia wróciły do Kodnia

Mord dokonany przez wojska carskie w 1874 r. w Pratulinie na unitach sprzeciwiających się przekazaniu ich świątyni duchownemu prawosławnemu zapoczątkował proces, który dotknął wiele podlaskich świątyń, w tym Sanktuarium Kodeńskie. Wyposażenie świątyni trafiało do sąsiednich kościołów. Powrót był możliwy po uzyskaniu przez Polskę niepodległości. Obraz Matki Bożej Kodeńskiej powrócił z Jasnej Góry w 1927 r., a dopiero wczoraj – epitafijne tablice, które odnalazł w Zbuczynie tamtejszy proboszcz ks. kanonik Stanisław Chodźko. Leżały w stodole, przywalone rupieciami. 7 grudnia w zbuczyńskim Domu Kultury tablice zostały przekazane o. Sebastianowi Wiśniewskiemu, superiorowi wspólnoty kodeńskiej.


Red. W jaki sposób i kiedy marmurowe tablice trafiły z Kodnia do Zbuczyna właśnie?

Ks. Bernard Błoński znalazł w archiwum diecezjalnym dokument, z którego wynikało, że ówczesny proboszcz zbuczyński Ks. Józef Nikodem Nałęcz Małachowski budując nowy kościół poszukiwał różnych elementów wyposażenia, by zmniejszyć koszta. Otrzymał pozwolenie, by przejrzeć resztę zachowanych rzeczy po kasacie klasztoru kodeńskiego. Wysłał więc do Kodnia organistę z wozem konnym, a ten wśród innych rzeczy przywiózł i tablice.

Ile było tablic?

Cztery lub pięć: są potłuczone. W kurii przechowywana jest pochodząca z 1723 r księga zawierająca inwentarz Sanktuarium Kodeńskiego, w której wymienione są te epitafijne tablice z łacińskimi inskrypcjami, a także ich treść. Trzeba będzie je poskładać jak puzzle, ale zdaniem specjalistów – nie sprawi to trudności. Najlepiej zachowaną jest tablica epitafijna z 1651 r. Mikołaja Sapiehy, za sprawą którego wizerunek Matki Bożej Kodeńskiej znalazł się na Podlasiu. Przed wywiezieniem z Kodnia znajdowała się ona nad wejściem do kościoła św. Anny. Oby po konserwacji trafiła na swoje miejsce.

Kiedy doszło do dewastacji?

W l. 2005 – 2006 wykonywano ogrzewanie kościoła. W krypcie miał znaleźć się piec. Ciężkie marmurowe tablice zawadzały. Robotnicy na polecenie majstra rozbili je, o czym nie wiedział i czemu nie mógł zapobiec śmiertelnie chory ówczesny proboszcz ks. Jan Cep. Później ich szczątki trafiły do stodoły. Cieszę się, że po 142 latach wracają do Kodnia.