Miał być wielką atrakcją regionu, kosztował ponad 5 mili0nów złotych, a jego otwarcie było szeroko komentowane w mediach. Po pierwszym boomie, jednak euforia opadłą i dziś igielitowy całoroczny stok narciarski w Międzyrzecu Podlaskim straszy pustką. A na zimę nie trzeba czekać. Jak ustaliła bialska dziennikarka Ewelina Burda na łamach „Dziennika Wschodniego”, nic nie wskazuje na to, by sytuacja miała się zmienić.
– Nie otwieramy stoku już kolejny sezon– mówi w rozmowie z „Dziennikiem Wschodnim” Arkadiusz Myszka, dyrektor Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji. – Od jakiegoś czasu zimy są słabe. Teraz mamy wyjątek. Ale taki stok trzeba przygotować już jesienią do użytkowania, m.in. zrobić przegląd, a to pochłania kilkanaście tysięcy złotych, do tego zatrudnienie pracowników– dodaje Myszka. – Nawet jeśli mielibyśmy naśnieżać stok to musi być mróz, a klimat nie sprzyja– wyjaśnia.
Sam igielit również nie spełnił swojego zadania, teoretycznie sztuczna nawierzchnia powinna umożliwiać jazdę nawet latem , jednak kto choć raz próbował jeździć po czymś takim wie, że każdy upadek może zakończyć się kontuzją i bólem.
Z kolei w warunkach zimowych, aby po stoku można byłoby spokojnie jeździć musi być dośnieżony na co najmniej 50 centymetrów śniegu. Przy niedawnych mrozach, sztuczne naśnieżanie istniejącej warstwy i ratrakowanie jej miałoby sens, ale to z kolei wymaga nakładów, a pogoda nie rozpieszcza.
Międyzrzecanie muszą raczej przyzwyczaić się do tego, że na nartach raczej w domu nie poszusują. Zastanawia nas jednak co innego – kto podjął decyzję o realizacji takiej inwestycji i wydawaniu takich pieniędzy, kiedy potrzeby miasta, także w zakresie infrastruktury sportowej były duże i pieniądze były potrzebne gdzie indziej. Mieszkańcy miasta jasno ocenili działania w tym zakresie burmistrza Artura Grzyba, przy kolejnych wyborach pokazując mu czerwoną kartkę.