Za nami uroczyste obchody 300-lecia koronacji obrazu Matki Bożej Kodeńskiej. Dla mieszkańców naszego regionu Królowa Podlasia ma znaczenie szczególne. To kochająca Matuchna, która obdarza swój „prosty lud podlaski” swoimi łaskami. O tym, jak potrafią być one hojne, w sposób wyjątkowy przekonał się senator Grzegorz Bierecki wraz z małżonką. To dzięki wstawiennictwu Kodeńskiej Pani, żona senatora, pani Marzena Bierecka, może dziś cieszyć się pięknem otaczającego nas świata. W rozmowie z „Echem Katolickim” pani Marzena mówi wprost: żyję, bo stał się cud.
Centralnym punktem obchodów 300-lecia koronacji Matki Bożej Kodeńskiej było ozdobienie skroni Najświętszej Marii Panny i jej Syna nowymi koronami, ufundowanymi przez ofiarodawców. Jak podkreślają ojcowie oblaci z kodeńskiego sanktuarium, wśród nich wyjątkowe miejsce zajmuje rodzina Biereckich, która w znacznym stopniu wspomogła stworzenie nowych koron. Dla senatora i jego małżonki ten wotywny dar miał ogromne znaczenie.
– To wyraz wdzięczności za łaski, jakie nasza rodzina otrzymała od Matki Bożej Kodeńskiej – mówi pani Marzena Bierecka w rozmowie z „Echem Katolickim” – Chcieliśmy wspomóc dzieło, które symbolizuje przywiązanie mieszkańców tych stron do wiary, tradycji i wartości patriotycznych. To wszystko skupia w sobie kodeńskie sanktuarium, w nim naprawdę bije serce południowego Podlasia. Musimy być dumni z tego, że mamy taką perłę, dlatego wspieramy ojców oblatów, którzy o nią dbają. Tak bardzo czekałam – wyznaje Bierecka.Ta niezwykle skromna i pobożna kobieta od lat zmagała się ze śmiertelną chorobą. Nie żaliła się jednak, a w skrytości ofiarowywała swoje cierpienie Matce Kodeńskiej. Dopiero teraz, gdy dzieło rekoronacji się dopełniło, postanowiła uchylić rąbka tajemnicy i podziękować Maryi.
– Nowotwór trzustki należy do jednych z najtrudniejszych w leczeniu – zdradza w rozmowie z gazetą. – Mój przypadek był szczególnie ciężki, a rokowania bardzo złe. Początkowo lekarze nie bardzo chcieli się nawet podjąć leczenia, kiedy zaś wdrożono terapię, okazała się ona niezwykle wyczerpująca fizycznie i psychicznie. Co tu dużo mówić – to było morze cierpienia. Pamiętam dzień, kiedy wraz z rodziną byliśmy na audiencji u Ojca Świętego. Gdyby nie pomoc męża, nie byłabym w stanie przejść tych kilku metrów i przyklęknąć przed papieżem. A tak bardzo na to czekałam, tak bardzo pragnęłam. Mimo druzgocącej diagnozy pani Bierecka nie przestała ufać Bogu. Swoje życie i zdrowie zawierzyła Kodeńskiej Królowej. Ta wysłuchała jej próśb. Najnowsze badania pokazują, że nowotwór ustąpił. – Lekarze nie potrafią jednoznacznie wyjaśnić, jak do tego doszło – mówi senatorowa. – Ja wiem, że to działanie Pana Boga, Jego decyzja. Żyję, bo stał się cud – podkreśla. To ogromne świadectwo wiary człowieka w Boże Miłosierdzie. Choć jak sama przyznaje, nie zawsze było łatwo.
– Diagnoza brzmiała jak wyrok, nie będę więc udawała, że się nie bałam i że nie było mi smutno. Ale miałam w sobie też dużo nadziei, odnajdowałam ją w modlitwie – wyjaśnia. – Szczególnie pragnęłam upaść u stóp Matki Bożej Kodeńskiej. Modliłam się tu wiele razy, to były bardzo intensywne przeżycia, bardzo intymne. Moi najbliżsi oczywiście wiedzieli o chorobie, nie ukrywałam tego specjalnie także w relacjach ze współpracownikami czy dalszymi znajomymi. To może spotkać każdego z nas, w chorowaniu nie ma niczego dziwnego czy wstydliwego. Pamiętałam o słowach św. Jana Pawła II wypowiedzianych przez niego do ciężko chorych dzieci, które odwiedził w Olsztynie podczas pielgrzymki w 1991 r. Papież mówił wówczas, że cierpienie nie jest karą za grzechy ani odpowiedzią Boga na zło człowieka. Wyjaśniał, iż cierpienie można zrozumieć tylko i wyłącznie w świetle Bożej miłości, która jest ostatecznym sensem wszystkiego, co na tym świecie istnieje. W tym pięknym przemówieniu św. Jan Paweł II mówił, że wiara czyni cuda i że cudowne uzdrowienia są faktem, ale podkreślał, że jeszcze większym cudem jest wiara sama w sobie. Ja tego cudu wiary doświadczyłam. Wiedziałam, że Bóg jest ze mną i będzie ze mną zawsze. Nie mogłam się poddać. Zostałam hojnie obdarowana. Wielkim wsparciem w trudnych miesiącach była przede wszystkim rodzina, zwłaszcza mąż i dzieci. Walczyliśmy razem, jak przystało na rodzinę – zauważa Marzena Bierecka
– Dostałam ogromnie dużo wsparcia. Przekonałam się, że są w nas nieskończone pokłady empatii, cierpliwości i życzliwości. Ludzie są z natury dobrzy, nie dajmy sobie wmówić, że jest inaczej, poszukujmy tego dobra w sobie i innych. To zaprocentuje w chwilach radości, ale też w tych najtrudniejszych momentach, takich jak strata kogoś bliskiego czy – jak w moim przypadku – ciężka choroba – skromnie przyznaje. W dalszej części wywiadu żona senatora Grzegorza Biereckiego dodaje, że dziękuje też kodeńskim oblatom, za których modlitwę jest wdzięczna. – Nie ma lepszej pośredniczki niż Matka Boża – przyznaje Marzena Bierecka i dodaje, że Kodeńska Pani, jest jej bliska od najmłodszych lat życia. – O sanktuarium, historii obrazu Matki Bożej Kodeńskiej i wielkim znaczeniu pojednania opowiadał mi dziadek. Dziś z szczerze mogę powiedzieć, ze wraz z mężem kochamy Matkę Bożą Kodeńską i zawsze będziemy wdzięczni ojcom oblatom, którzy Jej tutaj na co dzień służą – podsumowuje pani Marzena.