JERZY ZELNIK: Przebyłem długą drogę.

 

– W życiu człowieka przychodzi taki czas, gdy dokonuje się podsumować, „rysuje” swoją mapę życia, mapę dokonań, porażek, spełnionych marzeń i niezrealizowanych pragnień. Ten czas, to niekoniecznie moment, gdy człowiek uświadamia sobie, „jesteśmy tu tylko na chwilę” i nie musi się wcale wiązać z perspektywą śmierci. Czy już kiedyś stanąłeś w takiej perspektywie?

– To piękne, że rozmawiamy właśnie o tym, a nie o różnych rolach filmowych i na przykład  nie o tym, jak to było w jednej balii z Anną Dymną…

– Umawialiśmy się na taką właśnie rozmowę…

–  I bardzo się z tego cieszę. Wracając do przerwanego wątku miałem swoje refleksje dotyczące przemijania, miewam je właściwie każdego dnia. Dużo rozmyślam o życiu i o śmierci, która nie ominie nikogo z nas. Kiedyś ludzie głębiej przeżywali tajemnicę życia i  śmierci. Dziś egzorcyzmują śmierć stwarzają mit wiecznej młodości, piękna, zdrowia łudząc się, że jeżeli zamkną oczy przed śmiercią, to ona przestanie istnieć. Cywilizacja współczesna to płytki sposób przeżywania życia i jeszcze płytszy przeżywania śmierci. Nie ma wiary w życie wieczne. Śmierć jest ostatnią stacją, na którą człowiek przybywa, albo jak w grach komputerowych game over- nie ma już nic. Dziś, gdy ludzie tracą kogoś bliskiego, pogrążają się w rozpaczy, ale szybko o zmarłych zapominają. Skupiają się na pracy, pieniądzach, a dawniej ci zmarli byli na prawdę w ich sercu w ich pamięci, odczuwali ich obecność. Rozstanie nie było przerażające, bo on nigdy nie odchodził do końca.

 

– Znalazłeś jakieś antidotum na tę sytuację?

– Po prostu żyć, cieszyć się każdym przeżytym dniem, spotkaniem z drugim człowiekiem, smakowaniem prostych radości życia. A gdy potrzebuję chwili refleksji, udaję się na cmentarz. Cmentarze, to bardzo dobre szkoły życia, bo w bramie cmentarnej zawsze zatrzymuje się to co jest pozorne. Za nią wielcy okazują się mali, gadatliwi dziwnie milczą, pewni siebie tą pewność tracą, bogaci są biedniejsi od ewangelicznego Łazarza, nienawidzący i głośni spokojnie i w ciszy czekają na dzień ostateczny. Na cmentarzu paradoksalnie warto myśleć o życiu, bo wtedy człowiek dochodzi do tego, co  jest naprawdę ważne, a co jest pseudo wartością,-

Czytając te słowa niejeden z naszych czytelników pomyśli zapewne, że cmentarz, to dość mroczna „terapia”.

– Od paru lat obserwuję ludzi zachowujących się na cmentarzach: ilu potrafi się skupić, wyciszyć. Na cmentarz powinniśmy iść, by się ubogacić wewnętrznie, ale jest też to, co powiedział ksiądz Jan Twardowski: spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą. Nieraz mamy wyrzuty sumienia: mój Boże, miałem tyle okazji, by powiedzieć kocham Cię, a nigdy nie miałem odwagi, by to powiedzieć. Kochajmy naszych bliskich, poświęcajmy się dla nich, niech czują naszą wdzięczność, niech wiedzą, że są kochani. Żeby nie było tak: ojciec umiera a ja dopiero sobie uświadamiam, że mój ojciec nigdy nie doświadczył oznak miłości czy wdzięczności.

– W tym co mówisz, jest mnóstwo pokory i wewnętrznego spokoju.

– Mam świadomość swoich zaniedbań i błędów. Byłem człowiekiem niewierzącym, zadufanym w sobie tak zwanym amantem polskiego kina, wraz z Gustawem Holoubkiem i innymi aktorami brałem udział w odczytach na spotkaniach z takimi ludźmi, jak przywódca Związku Radzieckiego Leonid Breżniew, bo zachłysnąłem się – podobnie jak wielu moich rodaków – dekadą stabilizacji z czasów Edwarda Gierka. Błędy popełniałem właściwie przez całe swoje życie. Choćby w ostatnich latach, gdy dałem się uwieść wizji „trzech tenorów” budujących Platformę Obywatelską, a jednocześnie miałem krytyczny stosunek do Radia Maryja – co ciekawe – w zasadzie nigdy wcześniej tego radia nie słuchając. Dziś to do PO mam stosunek krytyczny, zaś Radio Maryja uważam za wspaniałą stację, która formą i treścią dotyka wartości mi najdroższych.

– Mówisz o swoim życiu, jak o drodze, na której potykałeś się, gubiłeś, by jednak później powstawać i wracać na właściwą ścieżkę.

– Bo życie jest taką ścieżka. Niekiedy krętą, niekiedy wyboistą. Żyłem bez Boga przez 23 lata. Uważałem, że nie jest mi potrzebny, ale pamiętam, że w szkole, gdy inne dzieci się modliły, ogarniał mnie smutek, że ja się z nimi nie modlę…Tak, przebyłem długa drogę, nim nawiązałem kontakt z Bogiem. Dziś staram się szukać w ludziach dobra, nie oceniam ich, nie potępiam, gdy popełnią błąd, bo pamiętam, ile sam błędów w życiu popełniłem. Cały czas mam w pamięci słowa„ kto z was jest grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem”. I jak pamiętasz – nikt nie rzucił. Nauczyłem się żyć życiem prostego człowieka, cieszyć drobnymi radościami i każdym dniem, który daje nam Bóg. I to jest dobre życie…

Rozmawiał: Wojciech Sumliński