Echa walnego zebrania

sportowej wizytówki miasta nad Krzną. Rozmowa nie miała charakteru optymistycznego. Mimo, że odchodzący prezes (już ponownie wybrany) Janusz Daniluk przedstawił bardzo optymistyczne sprawozdanie finansowe za 2011 rok, to jednak przyszłości klubu nie widzi w różowych kolorach. Stwierdził, że sytuacja finansowa klubu w roku 2012 jest trudna. Nie krył również niezadowolenia ze zmniejszenia dotacji przez prezydenta miasta, gdy inne kluby np. Żak w których trenuje młodzież również spoza Białej Podlaskiej, mają się świetnie. Podlasie na dzień dzisiejszy opiera się głownie na wychowankach bialskich klubów młodzieżowych. Henryk Grodecki poruszył problem dostępności obiektów (orliki i hale sportowe) dla piłkarzy trenujących w bialskich klubach (Podlasie, TOP-54, Jagiellończyk). Podkreślił także, że rozmowa toczy się w „swoim” gronie, bo na sali brakuje przedstawicieli miasta. Michał Trantau nawiązał do działania Rady Sportu, która nie dość, że nie ma siły sprawczej, to nawet, jak ma nowatorskie pomysły, są one pomijane. A regulamin podziału środków jest dopasowany pod dyscypliny indywidualne. Bogdan Kuzioła zwrócił uwagę, że przekazanie obiektów hotelowego pod władanie ZGL odbiera klubowi 180 tys. dochodu, co w obecnej sytuacji finansowej klubu jest niezrozumiałe. Bogusław Brodniewicz, radny sejmiku wojewódzkiego zwracał uwagę na fakt, że o podziale środków z puli Prezydenta Miasta decydują ludzie bezpośrednio związani z klubami. Dariusz Stefaniuk, radny miasta, zaznaczył, że władza liczy się tylko z presją i naciskiem społecznym. Choroba zwana brakiem sponsorów nie wynika z powodów sportowych, ale z niechęci lokowania interesów w Białej. Nie byłoby takich problemów, gdyby np. Mostostal Siedlce miał siedzibę u nas. Im bliżej 2014 roku, tym łatwiej będzie znaleźć pieniądze. Wiadomo, wybory się będą zbliżać. Kamil Paszkowski poszedł w jeszcze bardziej radykalny ton twierdząc, że niektóre osoby nie mogą mówić i pisać tego, co myślą, bo mogą mieć nieprzyjemności. Potrzeba radykalnych kroków. Zaproponował by zrzucić się po 50 złotych i wystosować list otwarty w bialskich gazetach i portalach. Może telefony w Białej zaczną się urywać. Broniewicz spuentował to dosadnie: „… Żyjemy w mieście strachu, w którym niejeden dziennikarz boi się napisać prawdy pod nazwiskiem. Na taki manifest jest gotów wyłożyć i 200 zł…”.