Święta po staropolsku

W niektórych domostwach formę świątecznej dekoracji stanowiły pająki, czyli przestrzenne konstrukcje ze słomy lub bibuły które zawieszano pod sufi tem. Uzupełnieniem dekoracji wnętrza były gałązki jodły lub świerku, które przyczepiano nad stołem wigilijnym. – Tradycja ubierana choinki przywędrowała na Podlasie po I wojnie światowej. Drzewko ozdabiano zwykle papierowymi elementami, słomkowymi lub bibułkowymi łańcuchami i suszonymi owocami – zaznacza Mikszta. Do wieczerzy wigilijnej zasiadało się, gdy na niebie ukazała się pierwsza gwiazda. Gdy wszyscy domownicy zgromadzili się na przy stole, zapalano świeczkę i modlono się za zmarłych. Następnie dzielono się opłatkiem, świętym chlebem na znak pojednania, miłości, przyjaźni i pokoju. – Do I wojny światowej staropolska tradycja hołdowała 12 potrawom wigilijnym, a później ich liczba sukcesywnie się zmniejszała. Na stołach nie mogło zabraknąć czerwonego barszczu z pierogami, kaszy gryczanej z sosem grzybowym, kaszy jaglanej z polewką z suszonych owoców, kutii zwanej kucią, którą przygotowano z pęczaku, dodające cukier lub miód. W niektórych domach można było spróbować kisielu z owsa. Staropolska wieczerza opierała się raczej na zbożach i kaszach. Ryby pojawiły się po II wojnie światowej – opowiada etnograf z bialskiego muzeum. Na początku XX wieku uważano, że wigilijny wieczór to dobra okazja do wróżb. Przepowiednie dotyczyły pogody, urodzajów, zamążpójścia. – Gospodynie wychodziły przed dom i patrzyły w niebo. Pokaźna liczba gwiazd miała oznaczać, że kury się będą dobrze niosły i grzyby obrodzą. Z kolei gospodarz udawał się do sadu, gdzie obwiązywał drzewka słomą, albo obsypywał makiem, co miało gwarantować urodzaj – mówi nam Agnieszka Mikszta. Z kolei panny krzyczały przed domem i nasłuchiwały, z której strony echo odpowie, z tej miał nadejść przyszły mąż. Podobnie jak w obecnych czasach, na początku XX wieku uczestniczono w pasterce. Idąc do kościoła, ludzie chodzili również na cmentarz, aby pomodlić się za zmarłych, podzielić się opłatkiem. Na pasterkę maszerowano całymi wioskami, po drodze śpiewając kolędy. Kiedy następował pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia, na wsi wstrzymywano się od wszelkich prac gospodarczych i domowych poza niezbędnym obrządkiem inwentarza. Nie wolno było sprzątać, rąbać drewna, przynosić wody ze studni, gotować, rozpalać dużego ognia. Poza najbliższą rodziną nie składano w pierwszym dniu świąt i nie przyjmowano wizyt. – Aż do Nowego Roku trwały tzw. święte wieczory, kiedy ludzie rezygnowali z pewnych czynności, nawet z tkania czy szycia – dodaje bialska etnograf. Z reguły młodsi mieszkańcy wsi przebierali się za kolędników i odwiedzali gospodarstwa od Św. Szczepana do Święta Trzech Króli. Za kolędowanie dostawali drobne podarunki w formie smakołyków. A co z prezentami? O nich źródła historyczne milczą.