Parczewianka w Gruzji, czyli wyprawa do Krainy Oz

Trafiła do Ozurgeti, stolicy najbiedniejszego gruzińskiego regionu Guria. Pamięta, jak nazwała w myślach to miasteczko: „Kraina Oz”. Zamieszkała w obskurnym budynku, ale pierwsze, negatywne, wrażenie, szybko minęło. – Sąsiedzi okazali się wspaniałymi, choć biednymi ludźmi. Wraz z kilkoma innymi wolontariuszami z Polski, Litwy i Łotwy pracowała w ośrodku dla dzieci z rodzin patologicznych. – Bieda jest ogromna, ale mimo to dzieci są pełne radości i ciepła – opowiada Jola. – Gdy wspominam Gruzinów, pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to ich gościnność. Szczególnym szacunkiem i otwartością darzą Polaków. Już jako anegdotę, Jola wspomina wyprawę na pocztę. – Miałam pójść na 5 minut, a wróciłam po kilku godzinach. Bo gdy pracownicy zobaczyli Polkę, stwierdzili, że urządzą ucztę zwaną w Gruzji suprą. – Kto nie był na suprze ten nie był w Gruzji – dodaje żartobliwie Jola. To, co Jolę zdziwiło najbardziej, to… święte krowy, które w Gruzji są wszędzie. Wylegują się na placach zabaw, ulicach. Chodzą samopas i kiedy chcą, wracają do domu. Wolontariat w Gruzji był wspaniałą okazją do poznania Gruzji i Gruzinów, którzy Polaków darzą wielką sympatią. Bo, jak mówią, gdyby nie prezydent Lech Kaczyński, w 2008 roku Rosjanie zajęliby całą Gruzję. Jola zwiedziła ten piękny kraj wszerz i wzdłuż, przemieszczając się pieszo lub autostopem. Zobaczyła Batumi, Mestię, Tbilisi. Jak mówi, przeżyła wspaniałą przygodę i na własnej skórze przekonała się, że są na świecie miejsca poza Polską, gdzie mogła się poczuć, jak w domu. – Ale żeby to zrozumieć, trzeba tu przyjechać. Z pewnością kiedyś do Gruzji wrócę i już na zawsze cząstkę tego kraju będę nosić w swoim sercu – zapewnia parczewianka.