„Zdrowa” żywność

Wiemy już, że coraz liczniejsze zakłady mięsne, zwłaszcza te duże, przejęte przez zagraniczny kapitał, stosują do produkcji wędlin nie tylko tony środków chemicznych i wody, ale technologie unijne, które w przeciwieństwie do polskich nie tylko zabiły już smak, ale grożą konsekwencjami zdrowotnymi. W tej sprawie trwa zmowa milczenia. Niektóre zakłady mięsne regularnie przerabiają zepsute mięso na nowe produkty. Pytanie „ile jest szynki w szynce” staje się tak fundamentalne jak to, „jak żyć, Panie Premierze?”, zwłaszcza jedząc świństwo. Susz jajeczny z zarażonych bakterią jajek z pleśnią dodaje się do majonezu, ciastek i makaronu, a w jogurtach jest więcej żelatyny, niż mleka. Groza wisi w powietrzu. Człowiek nie świnia – zje wszystko, stąd jemy już nie tylko produkty GMO, inżynierii genetycznej, jeszcze gorsze od GMO produkty hodowli hormonalnej, tony antybiotyków, produkty hybrydowe, zepsute, zatrute i przeterminowane. Ponieważ Polacy ubożeją i aż 27 procent zarobków przeznaczają na żywność, co jest charakterystyczne dla biednych społeczeństw – kupują to, co najtańsze, tym bardziej, że żywność szaleńczo drożeje. Jemy, co się nawinie pod rękę, byle tanio i szybko. Służby nadzorujące jakość żywności sprzedawanej w Polsce są niedofinansowane i bezradne.     Do jogurtów na wielką skalę dodaje się elementy pochodzenia świńskiego, krowiego – żelatynę, mleko w proszku czy antybiotyki do hamburgerów, mięsa i ryb. Produkty pasteryzowane, to dziś norma, dosładza się wszystko, ponad miarę. Pierogi mięsne są bez mięsa, pierogi ruskie bez sera, wołowina okazuje się koniną, piwo jest bez chmielu, sok z koncentratu, lody z proszku, kiełbasa krakowska ze strusia, a woda mineralna okazuje się kranówką. Polski konsument nie ma wyboru chyba, że zarządzi totalną dietę. Paradoksalnie prawie wszystkie produkty żywnościowe są reklamowane jako zdrowe i naturalne, o długich terminach przydatności. Tymczasem jaja od kur z wolnego wybiegu okazują się od kur z klatek karmionych mączką kostną, podobnie zaczyna być z hodowlą ryb. Grozi nam już nie tylko ptasia grypa i choroba wściekłych krów, ale nawet choroba wściekłych kurczaków i oszalałych ryb. Polacy prawie już zapomnieli o zsiadłym mleku, domowych dżemach, kompotach i białym serze bez dodatków czy normalnej wędlinie. Przestajemy być ludźmi, jesteśmy już tylko konsumentami. Polacy, zwłaszcza młodzi, utracili zdolność krytycznej oceny tego, co mamy na talerzu i w lodówce. Władza koncentruje się na problematyce wprowadzenia GMO i uboju rytualnym. Podobno nie ma co się martwić na zapas, tym bardziej że mamy teraz i tak Wielki Post, ale jeść trzeba.