Janosik z Podlasia

W połowie maja 1982 roku mieszkańcy Międzyrzeca Podlaskiego i okolicznych miejscowości byli świadkami niecodziennych scen. Na Podlasie ściągnięto transportery opancerzone, śmigłowce, 500 milicjantów ze Zmotoryzowanych Odwodów Milicji Obywatelskiej (ZOMO), 71 z grupy śledczej i lokalnych jednostek MO, brygadę komandosów (z trzema snajperami) z Komendy Stołecznej MO, sześciu przewodników z psami. Wszyscy oni mieli jeden cel – ujęcie jednego człowieka. Józefa Koryckiego. Żywego lub martwego.

Józef Korycki – najbardziej poszukiwany przestępca przełomu lat 70. i 80. – wciąż pozostaje tajemniczą postacią. Nie wiadomo dokładnie kiedy się urodził, ani kiedy zmarł. Niewiele jest źródeł, w których można znaleźć o nim informacje. Do tego są one sprzeczne. Prof. Marek M. Kamiński w książce „Gry więzienne. Tragikomiczny obraz polskiego więzienia” przedstawia Koryckiego jako człowieka, który „całe życie występował przeciwko władzy komunistycznej”. Kradł pieniądze komunistom i rozdawał je miejscowej ludności. Krótko mówiąc – Janosik końca XX wieku. Z drugiej strony jednak byli oficerowie byłej Milicji Obywatelskiej stwierdzali znacznie później na łamach miesięcznika „Policja”, że Korycki był przez długi okres konfidentem MO i komunistycznej bezpieki. A gdy już urwał się ze sznurka swoim mocodawcom, stał się pospolitym bandytą, który ma na sumieniu śmierć człowieka. Trudno w to uwierzyć, wobec jego późniejszych uczynków.

Chłopak z Radzynia

Korycki urodził się w 1933 lub 1934 roku w robotniczej rodzinie w Radzyniu Podlaskim. Skończył liceum i zdał maturę. W konflikt z prawem popadł w latach 50-tych: zdezerterował z wojska. Prof. Kamiński pisze, że niespełna 20-letni Korycki uciekając z jednostki wziął ze sobą – jako zakładnika – pułkownika sowieckiego. A gdy ujawnił się, pół roku później, dostał krótki wyrok dzięki poststalinowskiej odwilży. Jan Płócienniczak, były pułkownik MO twierdzi, że Koryckiego szybko wypuszczono, bo poszedł na układ z bezpieką. Trudno w to uwierzyć, wobec wielu lat, które Korycki spędził w więzieniu.

17 lat za kratami

Pewne jest, że wolnością długo się nie cieszył. Wkrótce dokonał pierwszego napadu z bronią w ręku, na prezesa Powiatowego Związku Gminnych Spółdzielni w Łukowie. Użył wtedy pistoletu, ale jedynie na postrach. Wystrzelił cztery razy w sufi t. Ujęto go natychmiast. Ponownie trafi ł do więzienia, w którym czuł się jak ryba w wodzie. Miał posłuch wśród więźniów, ale – jednocześnie – cieszył się dobrą opinią wśród strażników. Często miano go nagradzać za dobre sprawowanie, skracając kary pozbawienia wolności. W sumie podaje się, że do końca lat 70-tych Korycki miał spędzić za kratami aż 17 lat. Siedział za kradzieże, posiadanie broni, a także za włamanie się do rodzinnego grobowca byłych właścicieli ziemskich. W październiku 1979 roku Korycki opuścił zakład karny w Chełmie. W ciągu kilkunastu miesięcy stał się najbardziej poszukiwanym przestępcą w Polsce.

Partyzant

Korycki był inteligentny. Miał zdolności przywódcze i talenty organizacyjne. Wykorzystał je przy tworzeniu swojej grupy, do której starannie dobierał ludzi. Na terenie byłych województw bialskopodlaskiego i siedleckiego, gdzie dokonywał napadów, zbudował siatkę informatorów. Miał swoje meliny u zaprzyjaźnionych gospodarzy. Pomieszkiwał także u samotnych kobiet. Potrafi ł radzić sobie w lesie, gdzie budował ziemianki. Żył jak partyzant, ale współczesny, bo – jak opowiadali jego towarzysze – nie rozstawał się z tranzystorowym radiem i starał się także w miarę regularnie czytać gazety. O inteligencji Koryckiego świadczy m.in. to, że swoim ludziom wpoił pewne zasady. Aby zyskać ludzką przychylność unikali oni okradania osób prywatnych. Ich łupem padało jedynie mienie spółdzielcze lub państwowe, którym dzielili się z mieszkańcami okolicznych miejscowości.

Z wizytą u sołtysa

Pierwszego napadu grupa Koryckiego miała dokonać w listopadzie 1979 r. w Hołownie. Zamaskowani i uzbrojeni w pistolety odwiedzili miejscowego sołtysa, żądając wydania pieniędzy. Kiedy sołtys spytał, czy ma też oddać swoje prywatne, Korycki uspokoił go: biorę tylko komunistyczne! Podobnie sytuacja miała wyglądać podczas napadu na sołtysa wsi Żeszczynka. Tam Korycki miał krzyczeć: oddaj bolszewickie pieniądze, bo zastrzelę! Grupa dokonała całej serii napadów i włamań do sklepów spółdzielczych i stacji CPN.

Romantyczny bandyta

Barwnie jej działalność opisywał prof. Kamiński: „Okradał komunistyczne państwo i rozdawał jego majątek biednym chłopom. Każdą akcję rozpoczynał nieoczekiwaną wizytą u sołtysa znanego z komunistycznych sympatii. Rubaszny olbrzym z kałasznikowem na plecach paradował niedbałym krokiem przez wioskę do sołectwa i żądał komunistycznych pieniędzy. Osobisty majątek sołtysa nie interesował go. Następnie rozdawał zdobyczny grosz rolnikom lub nakazywał im kupić traktor dla całej wioski, fi – glował z wioskowymi dziewuchami, jadł, pił i znikał. Przed odejściem nakazywał sołtysowi, by złożył rezygnację. Chłopi go ubóstwiali i wspierali, jak tylko mogli. Karmili go i dawali mu broń oraz amunicję , zakonserwowaną i zakopaną po wojnie „na wszelki wypadek”. Pewnego razu delegacja rolników zaoferowała „Janosikowi” sowiecki czołg T-34, starannie ukryty w stodole. Podczas inspekcji okazało się, że czołg był w niezłym stanie technicznym, ale brak amunicji uczynił go bezużytecznym.

I polała się krew

Z biegiem czasu grupa Koryckiego rozszerzyła swoją działalność na rabunki pociągów towarowych na bocznicach. Zabierali atrakcyjne towary: sprzęt elektroniczny, meble, dywany. Podczas jednego z nich, w październiku 1980 roku, doszło do tragedii. W jednym z wagonów czuwali ojciec z synem, pilnując kupionego cementu, który był wtedy towarem defi cytowym. Spłoszyli intruzów, jednak w odpowiedzi padła seria z pistoletu maszynowego. Kule trafi ły 20-letniego Wojciecha D. Nie przeżył. O zabójstwo podejrzewano Koryckiego, który nosił ze sobą pepeszę, jednak dostatecznych dowodów na to nie było. Nawet gdy milicji udawało się czasem ująć któregoś ze wspólników Koryckiego – żaden nie chciał sypać.

Z pepeszy do MO

„Janosik” skutecznie unikał milicyjnych obław. A gdy zdarzyło się raz, że go zlokalizowano – skończyło się to smutnie dla poszukiwaczy. W lutym 1981 roku milicjanci szukali Koryckiego w Olszewnicy. Późnym wieczorem dwóch funkcjonariuszy przeszukiwało jedno z gospodarstw. Zastanowiły ich zamknięte na klucz drzwi do kuchni. Kazali gospodarzowi otworzyć. Ten, po wykonaniu polecenia, nagle uskoczył w bok, a milicjanci ujrzeli siedzącego za stołem Koryckiego z gotową do strzały pepeszą. Poważnie ich podziurawił, mieli jednak szczęście – przeżyli.

Operacja „Szakal”

Przez następne miesiące Korycki skutecznie ukrywał się przed milicją. W grudniu 1981 roku wprowadzono jednak w Polsce stan wojenny. Wojskowe władze nie mogły sobie pozwolić na tolerowanie działalności „podlaskiego Janosika”. Powołano specgrupę, która miała go odnaleźć. Zmobilizowano potężne siły. 14 maja 1982 roku milicjanci uzyskali wiarygodną informację, że Korycki ze wspólnikiem ukrywa się w lesie koło miejscowości Misie, kilka kilometrów od Międzyrzeca. Z Warszawy błyskawicznie ściągnięto uzbrojoną po zęby brygadę szturmową. Nad okolicą pojawiły się śmigłowce. Około godz. 11 miejsce pobytu Koryckiego było szczelnie otoczone. Komandosi wkroczyli do lasu, kryjąc się za opancerzonymi transporterami. Uzbrojony w dubeltówkę wspólnik Koryckiego nie wytrzymał napięcia, poderwał się z ziemi i zaczął uciekać. Ujęto go bez problemów. Z „Janosikiem” już tak łatwo nie poszło.

Chcieli go dobić?

Relacje są sprzeczne. Prof. Kamiński tak opisuje to wydarzenie: „Gdy pętla zacieśniła się, „Janosik” zdecydował, że nie weźmie na swoje sumienie niczyjej śmierci. Przed kryjówką błądziło po omacku kilku szeregowców, łatwy cel dla jego kałasznikowa. Zamiast do nich strzelać, ukląkł na ziemi, położył kałasznikowa przed sobą, przeżegnał się i palnął sobie w łeb z sowieckiego nagana”. Milicjanci wspominają to inaczej. Korycki, uzbrojony w pepeszę i nagana, miał otworzyć ogień. Zasypano go gradem pocisków. Trafiły go w rękę, nogę, jeden z nich utkwił w głowie. Prof. Kamiński pisał, że podobno milicjanci chcieli go dobić, przeszkodził im jednak wojskowy oficer. Tak zakończyła się operacja „Szakal”.

Życie z kulą w głowie

Przewieziono go do szpitala w Międzyrzecu, gdzie miał przejść skomplikowaną operację. Kula, która trafiła go w głowę i utknęła między półkulami, miała ocalić mu życie. Nie można go było w takim stanie osądzić i skazać na karę śmierci. Żadne ze źródeł nie podaje gdzie i kiedy zmarł.