10 lat błagała o pomoc u ludzi prezydenta. Pomógł jej Tygodnik Podlaski

Smutek emanuje z twarzy młodej kobiety, Justyny Semeniuk, mamy ośmioletniego syna. Los jej nie oszczędzał: odrzucenie przez rodziców, brak domu, własnego miejsca i ciepła uczuć bliskich ludzi. Pochodzi z rodziny w której panowała przemoc. Ojciec za swoje błędy trafił za kratki, a matka postanowiła na nowo ułożyć sobie życie – wymeldowała Justynę z domu.

Związała się z mężczyzną, zamieszkali razem. Wkrótce okazało się, że był to niewłaściwy wybór, nie mogła liczyć na zrozumienie, odrobinę ciepła, przyjazną dłoń.

– Nawet w czasie ciąży byłam poniżana i wyganiana z domu. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Potem zrozumiałam, że życie z ojcem mojego dziecka jest niemożliwe – wyznaje Justyna.

Dziewczyna nie mogła jednak wyprowadzić się od konkubenta, nikt nie chciał przygarnąć jej i dziecka, a na wynajem stancji nie pozwalała sytuacja materialna. Mieszkała wraz z konkubentem i dzieckiem w lokalu o powierzchni niespełna 34 m kw., składającym się z pokoju i kuchni.

Poszukiwanie pomocy

Chcąc uniezależnić się finansowo Justyna znalazła pracę. Pobory, choć skromne, pozwalały wraz z alimentami na zapewnienie dziecku podstawowych potrzeb. Największym problemem były ciągle konflikty z ojcem dziecka. Wzywała policję, powiadamiała opiekę społeczną oraz administratora lokalu – bialski Zakład Gospodarki Lokalowej. Warunki mieszkaniowe nie spełniały podstawowych wymogów, i nie chodziło jedynie o zagrzybione ściany, zniszczone podłogi, stolarkę okienną, brak łazienki i centralnego ogrzewania. Leciwa i zużyta instalacja elektryczna ciągle iskrzyła.

– Bałam się usnąć. Kilka lat temu w pożarze przy ul. Nowej podczas snu zginało bodajże osiem osób, bo wczas nie zadbali, nie wywalczyli wymiany instalacji. Obawiałam się, że którejś nocy nasz budynek spłonie, a jego mieszkańcy razem z nim – wspomina Justyna. W końcu, po wielu interwencjach, administracja wezwała elektryków. Założono nowe przewody, dopiero wówczas wszyscy mieszkańcy odetchnęli z ulgą.

Walka z wiatrakami

Przez 10 lat Justyna odwiedzała wszystkie instytucje, których zadaniem jest wspieranie mieszkańców miasta. Wielokrotnie rozmawiała z Romanem Siekierką, szefem Wydziału Gospodarki Komunalnej i z prezydentem miasta Andrzejem Czapskim, żebrząc o dach nad głową.

– Chciałabym zapewnić dziecku poczucie bezpieczeństwa, normalne warunki do nauki i do zabawy. Tutaj, gdzie mieszkamy, syn wstydzi się zaprosić kolegów. Ponadto ciągle dochodzi do konfliktów między mną a jego ojcem. Jesteśmy intruzami, bez meldunku. Potrzebuję mieszkania. Czy to aż tak wiele? – pyta Justyna. Prezydent i pracownicy urzędu miejskiego zapewniali w rozmowach, iż rozumieją tragiczną sytuację Justyny i jej dziecka. I na tym zrozumieniu, i wymianie korespondencji, sprawa się kończyła.

– Straciłam wiarę, że ktokolwiek mi pomoże. Co gorsza, wiele jest samotnych matek zdanych wyłącznie na siebie, którym nikt nie chce pomóc ani rodzina, ani społeczeństwo, ani władze samorządowe – mówi ze smutkiem Justyna.

Pomyślny finał

Zapytaliśmy Roman Siekierkę, kierownika Wydziału Gospodarki Komunalnej o sprawę mieszkania dla Justyny Semeniuk. – Propozycja mieszkania przy ulicy Sidorskiej 121 B nie została przyjęta z uwagi na zbyt dużą odległość od szkoły, do której uczęszcza syn pani Justyny. Aktualnie zaproponowano jej mieszkanie socjalne przy ulicy Górnej – odpowiedział Roman Siekierka.

– Dwa dni po mojej wizycie w redakcji „Tygodnika” otrzymałam telefoniczną informację o przyznaniu mi mieszkania – mówi Justyna Semeniuk.