Sytuacja jest dramatyczna. Sady nie mogą już czekać

Mamy rekordowe zbiory jabłek w Polsce. To efekt wyjątkowo korzystnych warunków atmosferycznych: nie było przymrozków i mrozów, które mogłyby zakłócić prawidłowe owocowanie. Sadownicy zbiorą w tym roku w sumie ponad 3,5 miliona ton, czyli o 12 proc. więcej niż w roku ubiegłym. Także w podlaskich sadach „owocowe żniwa” w pełni: moc jabłek na drzewach czeka na zebranie. Ale zamiast radości z obfitych plonów jest dramatyczny niepokój. Sadownicy z całego Południowego Podlasia alarmują: musimy dosłownie w tych dniach mieć jasność, jak postępować z tegorocznymi zbiorami. Inaczej zmarnują się nie tylko owoce, ale stracimy i same drzewa, całe sady i w ślad za nimi nasze gospodarstwa! Wszystko w związku z rosyjskim embargiem na owoce i warzywa z Polski.

Unijne wsparcie jest, ale go nie ma

Embargo teoretycznie nie powinno być problemem dla kraju członkowskiego Unii Europejskiej, bo w takich przypadkach Komisja Europejska uruchamia procedury pomocy rolnikom i plantatorom, szczególnie, gdy chodzi o żywność łatwo psującą się. Teoria sobie, życie sobie. Bruksela pieniądze w sierpniu wysupłała, owszem, ale 125 milionów euro to czterokrotnie mniej niż wynoszą ostrożnie szacowane potrzeby polskich rolników. Ale i tych pieniędzy nie widać na horyzoncie. Unia zastopowała bowiem w połowie września postępowanie w sprawie wniosków o wsparcie i zapowiedziała ich weryfikację, bo dotyczą ponoć wielkości produkcji kilka razy większej niż średni roczny eksport UE do Rosji (ponad 85 proc. wniosków pochodzi z Polski). Minister rolnictwa Marek Sawicki ujawnił 16 września, że wnioski o rekompensaty złożyło ponad 18 tys. polskich rolników na kwotę ponad 175 mln euro, zaznaczając, że były one składane zgodnie z rozporządzeniem UE.

I tak biurokratyczny młyn się kręci, unijni funkcjonariusze badają, nasz resort rolnictwa uspokaja, że sytuacja jest pod kontrolą. Nie, nie jest, panowie urzędnicy! Słychać dzwonki alarmowe, bo swoje do powiedzenia ma przyroda.

Wielka niewiadoma

– Wciąż nie wiemy, co robić, a jest najwyższy czas na działanie! – alarmują sadownicy. Paradoksalnie, głównym problemem nie są dziś same pieniądze. Na wypłaty rekompensat dużo mniejsze od potrzeb i opóźnione sadownicy są lepiej lub gorzej przygotowani. – Oszczędności z lat poprzednich pozwolą przetrwać ciężki okres, choć będziemy zmuszeni do ograniczenia nakładów inwestycyjnych – mówił jeszcze w końcu sierpnia „Tygodnikowi” Stanisław Mielniczuk z Nosowa w gminie Leśna Podlaska.

Sen z powiek sadownikom spędza dziś głównie to, że nie wiedzą, co robić z tegorocznymi zbiorami, by udokumentować straty. I znów, teoretycznie jest opisane, co powinni robić: Według unijnych dyrektyw rolnicy mogą zalegające owoce po pierwsze przekazać na cele charytatywne. Drugie wyjście to biodegradacja produktów. Po trzecie rolnik może w ogóle zrezygnować ze zbierania produktów. Ale jak to konkretnie robić, nie ma jasnych wskazówek.

– Czy sad powinien być goły, czy jabłka zostawione na drzewach? – pytają sadownicy. Urzędnicy na miejscu rozkładają ręce, nie wiedzą, bo nie ma dyrektyw z ministerstwa rolnictwa, a Warszawa nic nie zdecyduje, dopóki sposobów postępowania nie określi Bruksela.

– Już na początku września powinny być określone konkrety, bo sad nie może czekać, najwyższa pora zaczynać pielęgnację drzew na okres zimowy – denerwują się sadownicy. – Na polu można od biedy zostawić warzywa, kapustę, brukselkę, ale nie: dojrzałe jabłka na drzewach – to dla nas po prostu samobójstwo! Wdadzą się grzyby i choroby i za rok nie będzie już czego zbierać. By ratować swoje sady i całe gospodarstwa są więc zdeterminowani zebrać jabłka, nawet jeśli nie będzie ich komu sprzedać.

Nowy rynek? Za późno na to

Oczywiście, wciąż można jeszcze szukać alternatywnego źródła zbytu owoców. – Nastawiliśmy się głównie na rynek wschodni, a władze nie zadbały o to, żeby eksportować też nasze produkty do Europy Zachodniej – krytykują resort rolnictwa sadownicy. Wiedzą jednak, że w praktyce taka zmiana rynków nie dokona się z dnia na dzień.

Minister rolnictwa Marek Sawicki wielokrotnie sugerował, że doraźnym rozwiązaniem kryzysu może być reeksport polskich jabłek np. na Białoruś, do Mołdawii czy Turcji. Z nieoficjalnych informacji „Tygodnika” wynika, że w naszym regionie popytu na polskie jabłka ze strony białoruskiej praktycznie nie ma. „Oni tylko wąchają rynek” – mówi nasz informator, podkreślając, że tamtejsze firmy są w delikatnej sytuacji z uwagi na unię celną z Rosją. Jeśli więc Białorusini są otwarci na import polskich owoców, to do przerobu na koncentrat, powidła czy dżemy, natomiast ograniczony jest popyt na jabłka deserowe. Sporadycznie w tej kategorii pojawiają się oferty zakupu owoców z krajów „starej” Unii.

Reeksport dla producenta też nie jest wyjściem z kłopotu – podkreśla nasz informator. – Dochodzi bowiem jeszcze jeden pośrednik w łańcuszku od producenta do konsumenta. Ktoś musi wyłożyć pieniądze na tę dodatkową marżę, a ponieważ my, producenci jesteśmy w sytuacji przymusu, musimy zejść w dół z naszej marży, czyli w praktyce zbierać i sprzedawać owoce po kosztach, a często i poniżej.

Sadownicy zagospodarowują więc tegoroczne zbiory zgodnie tylko z jedną z dyrektyw unijnych: przeznaczają na cele charytatywne. Rozwożą jabłka do szpitali, przedszkoli, domów spokojnej starości. Przyklaskują im samorządy, bo można tanim kosztem pokazać się mieszkańcom, licząc na profity w czasie trwającej już kampanii samorządowej.

Wrześniowy przełom

Eksperci z Komisji Europejskiej przedstawili już nowe propozycje wsparcia dla rolników. Stawki pozostały te same, ale zmieniają się zasady przydziału środków dla państw. Nowy program będzie zawierał załącznik, określający potencjalne ilości produktów wycofanych z rynku dla każdego z państw członkowskich. Wolumeny te mają opierać się na wielkościach eksportu tych produktów z danego kraju do Rosji w zeszłym roku. Ci, którzy przekroczyli limity, nie dostaną więcej. Jeśli taki mechanizm będzie utrzymany, część polskich producentów może nie zobaczyć rekompensat. Pierwsze doniesienia są bardzo pesymistyczne: portal farmer.pl poinformował 18 września, że UE zapłaci za 18,9 tys. ton jabłek i gruszek z Polski. Tymczasem szacuje się, że na skutek embarga nie ma zbytu na pół miliona ton naszych owoców!

Po 22 września nowe przepisy mają znaleźć się w oficjalnym dzienniku urzędowym UE. Wtedy powinno być jasne, co robić w sadach i czy podlaskich sadowników czeka brukselskie zmiłowanie.