Polskie krowy na chińskiej huśtawce

Nastroje wśród polskich producentów mleka są pod psem, a miało być tak pięknie! Przez bez mała dwa lata przygotowywali się do zniesienia tzw. kwotowania produkcji w Unii Europejskiej, co ma nastąpić w połowie 2015 roku. Zamiast sztywnych kwot produkcji będzie obowiązywać system negocjacyjny cen sprzedaży surowego mleka.

Polska opowiadała się w ramach UE za utrzymaniem kwot mlecznych do 2020 r., argumentując, że dotychczasowy model regulacji rynku zapewnia stabilną opłacalność produkcji, czyli mówiąc wprost – głosowaliśmy za tym, żeby przez limitowanie produkcji zachować stosunkowo wysokie ceny mleka. Ale nasz głos nie został wysłuchany, a raczej – w Brukseli wzięto pod uwagę interesy silniejszych członków Unii: Niemiec i Holandii, którzy – jak to dziś jasno widać – z gracją buldożera miażdżą konkurencję ze wschodniej Europy.

Nie ma przebacz, to konkurencja!

Gdy polscy hodowcy bydła mlecznego obawiają się drastycznego spadku cen jako efektu liberalizacji, producenci mleka z Niemiec i Holandii z niecierpliwością wyczekują zniesienia kwot.

Dla nich koniec ograniczeń ilościowych i jednoczesny spadek cen jest jak najbardziej oczekiwanym scenariuszem, zwiększając ich możliwości konkurencyjne. Bo kluczem do zrozumienia dzisiejszych perturbacji jest sytuacja na rynku światowym, a dokładnie – chińskim. Za Wielkim Murem mieszka ponad miliard ludzi i jest to najbardziej perspektywiczny rynek detaliczny świata. Chińczycy stają się coraz bogatsi, a wraz ze wzrostem dobrobytu zmienia się styl życia i rośnie tam m.in. spożycie przetworów mleczarskich.

Chiny są już olbrzymim i wciąż rosnącym odbiorcą dla mleka z Europy, bo żywność europejska ma tam markę jako naturalna i zdrowa. Jak mówi holenderski hodowca, cytowany przez portal farmer.pl, rosnący popyt w Chinach już przynosi mu rentowność produkcji mleka rzędu 100 procent. Dlatego Holendrom i Niemcom zależy na jak najszybszym uwolnieniu produkcji, by powiększyć zyski. Drugim motywem jest chęć zablokowania konkurencji spoza Europy, np. z USA i Nowej Zelandii, która skuszona chińskim mlecznym eldorado agresywnie atakuje rynek Państwa Środka, zbijając ceny.

Wyścig z czasem

Polscy hodowcy mleka wiedząc od 2012 roku o odejściu od kwot, tak jak hodowcy z Europy Zachodniej podjęli odpowiednie przygotowania. Specjalizacja w produkcji mleka polega na trzech rzeczach: inwestycjach, inwestycjach i inwestycjach. Polegają ona na powiększaniu stada krów i poprawienia ich materiału genetycznego, rozbudowie obór, by spełniały surowe normy unijne, na zakupie sprzętu mechanicznego i sanitarnego. Na podniesienie jakości i wydajności produkcji potrzebne były kolosalne wydatki, nie do pokrycia z własnych środków, ale tylko w oparciu o kredyty. Większość gospodarstw mlecznych w Polsce szybko podniosła produkcję, ale za cenę bardzo głębokiego zadłużenia.

Pierwszym efektem było – jeszcze kontrolowane – zderzenie z przyznanymi limitami unijnymi. Za miniony tzw. rok kwotowy 2013/2014 po przekroczeniu kwoty krajowej o 1,68 proc. polscy hodowcy byli zmuszeni do uiszczenia kary w wysokości niemal 30 gr za litr mleka wyprodukowanego ponad przyznany limit. Jednak przy utrzymującej się dynamice skupu w roku kwotowym 2014/2015 przekroczenie przez Polskę kwoty krajowej może wynieść ponad 10 proc. Kary mogą osiągnąć nawet 1 zł płaconych z własnej kieszeni za litr ponad limit, przy koszcie wyprodukowania litra mleka na poziomie 1,10-1,30 zł.

Dopóki koniunktura na rynku mleka była stabilna polscy producenci, nawet płacąc kary, jakoś wychodzili na swoje. Ale w drugiej połowie roku wszystkie te kalkulacje wzięły w łeb. Mleko zaczęło tanieć w skupie, do poziomów nawet poniżej kosztów produkcji. Oficjalnie zapalnikiem bomby, która wysadziła polski rynek mleka było rosyjskie embargo, choć Rosja to w praktyce margines eksportowy. Widać już jak na dłoni, że przyczyny kryzysu wiążą się z tendencjami globalnymi: opisaną już grą mlecznych potentatów o rynek chiński. A także przy okazji – o czym już otwarcie Holendrzy i Niemcy nie mówią – o utrąceniu rosnącej w siłę europejskiej konkurencji.

W pułapce nadprodukcji

Sytuacja w końcu roku jest taka, że ceny mleka w skupie w Polsce osiągnęły poziom, przy którym już teraz nie opłaca się produkować. A przecież wiosną konkurencja: Holendrzy, Niemcy, Duńczycy, wyjdzie z dołków startowych, by po zniesieniu kwot zalać Europę i Chiny rzeką taniego mleka. To pognębi ostatecznie naszych producentów. Dla nich, szczególnie tych głęboko zadłużonych, nie ma dobrego scenariusza.

Zakup kwoty indywidualnej, której cena i tak już sięga 90 gr za litr, jest ryzykowny, bo obecny rok kwotowy jest już ostatnim – można wydać pieniądze i zostać z ręką w nocniku. Kolejną opcją jest zmniejszenie produkcji. Ale jak wtedy spłacać odsetki od kredytów? Poza tym jest to krok wstecz, który łatwo wykonać, ale trudniej później odbudować stado i poziom techniczny. Muszą produkować więcej, ale im więcej wyprodukują, tym większe kary unijne zapłacą…

Pozostaje zacisnąć zęby, trwać „byle do wiosny”, licząc na szczęśliwy splot wydarzeń, np. na to, że też dostający zadyszki producenci mleka z Francji przycisną swój rząd, by wymógł na Brukseli działania pomocowe. Bo po rządzie koalicji PO-PSL nie spodziewają się już wiele. Chyba tylko tego, że minister rolnictwa z PSL i ich może nazwać „frajerami”, bo za dużo zainwestowali…