Świński skandal! Wszystko przez bałagan w resorcie rolnictwa

Nie sposób bez sztuki czytania między wierszami ocenić sensu informacji NIK o tym, jak władze i podległe im służby radziły sobie w działaniach na rzecz ograniczenia zakażeń ASF w Polsce po lutym 2014 roku. Oto w konkluzjach Izba ogólnie pozytywnie ocenia podjęte działania, jednak w samej merytorycznej zawartości swoich ustaleń diagnozuje stan bałaganu organizacyjno-kompetencyjnego i stwierdza nieprawidłowości: „nałożone ograniczenia w zakresie obrotu zwierzętami i obróbki wieprzowiny były zbyt restrykcyjne, wprowadzone rozwiązania skutkowały dotkliwymi stratami dla właścicieli stad świń, a także zwiększeniem wydatków publicznych”.

NIK, analizując pierwszą, kluczową fazę działań na rzecz ograniczenia zasięgu wykrytego zagrożenia pisze: „Kluczowe w tym zakresie było arbitralne wyznaczenie przez Głównego Lekarza Weterynarii zbyt rozległego obszaru objętego ograniczeniami, wprawdzie zaakceptowanego przez Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi, ale bez konsultacji z Departamentem Bezpieczeństwa Żywności i Weterynarii w MRiRW. Zbyt restrykcyjne okazały się też przepisy określone przez Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi odnośnie ograniczeń dotyczących obrotu zwierzętami, a także w zakresie znakowania i obróbki mięsa wieprzowego”.

Spychotechniki Sawickiego

Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi broni się przed tymi zarzutami spychając winę na inne agendy rządowe. Twierdzi bowiem, że początkowe decyzje po wystąpieniu pierwszego przypadku ASF zostały podjęte w oparciu o sugestie ówczesnego Głównego Lekarza Weterynarii. Resort za chwilę zmienia taktykę i kontruje tym, że popełnione błędy brały się z nadmiaru troski, by nie doszło do przeniesienia zarazy na pozostałe regiony Polski, co mogłoby przynieść bardziej dotkliwe straty gospodarcze.

Resort rolnictwa puchnie z dumy, ile to mu się udało osiągnąć. „Udało się ograniczyć występowanie choroby jedynie do części województwa podlaskiego. Nasza strategia okazała się skuteczna” – komentuje raport NIK bardzo zadowolony z siebie minister Marek Sawicki.

Sawicki nie bije się jednak w piesi, że nie posłuchano w resorcie senatora Południowego Podlasia Grzegorza Biereckiego, który oficjalnie od listopada 2013 alarmował ówczesnego ministra rolnictwa Stanisława Kalembę, że wirus pomoru świń dociera do wschodnich granic Polski. Gdyby przygotowano się na atak zarazy, można byłoby w pierwszych dniach uniknąć chaosu i błędów.

Metoda? Zniszczyć!

„Istotne jest odpowiedzialne postępowanie przy prowadzeniu hodowli i ścisłe przestrzeganie przez wszystkich rolników utrzymujących świnie, w tym tych, którzy nie prowadzą regularnej produkcji, a utrzymują świnie głównie z przeznaczeniem na własne potrzeby, zasad biobezpieczeństwa” – płynie dalej ministerialny słowotok.

A w terenie sytuacja wcale nie jest różowo. Oto w ramach rządowego tzw. programu bioasekuracji rolnicy na Podlasiu są zmuszani do wybijania stad tysięcy zdrowych zwierząt. Wynika to z nowo uchwalonych przepisów o zwalczaniu chorób zakaźnych zwierząt, mając na względzie maksymalne zabezpieczenie przed przeniesieniem wirusa ASF.

Nie ma nawet już po co wspominać, że samo uchwalanie tych przepisów trwało rok od 13 lutego 2014 roku, gdy pod Gródkiem w woj. podlaskim znaleziono pierwszego padłego na ASF dzika. Rok, a potrzebne były działania nadzwyczajne… Resort w swojej autolaurce nie wspomina, że mieliśmy szczęście, że przez ten rok wirus nie rozszerzał się w tempie 300 km na rok, jak w Rosji i Białorusi, ale ledwie musnął polskie stada świń…

Wróćmy do sprawy przyjętych rozwiązań tzw. bioasekuracji. Rozwiązanie, z którego taki dumny jest Sawicki, hodowcom trzody podnosi włosy z wściekłości. Rolników wkurza, że za wybite stado otrzymuje się rekompensatę bardzo niską – 400 złotych od sztuki, co powoduje, że im kto większą i zorganizowaną na europejski sposób hodowlę prowadził, tym boleśniejsze poniósł straty.

Do końca maja hodowcy świń z terenów dotkniętych ogniskami zarazy mieli czas na spełnienie warunków bioasekuracji. Rolnicy twierdzą, że poprzeczka była zawieszona wysoko, by skłonić ich do rezygnacji z hodowli, nawet ze stratami.

Z terenów zagrożonych zgłosił się co piąty hodowca. Reszta próbuje spełnić wymogi, albo je… obejść, ukrywając fakt hodowania kilku prosiaków, czyli gęsta teoretycznie sieć kontroli anty-ASF ma wielkie dziury.

Najważniejsze jest jednak coś innego – sprawa ASF udowodniła, że w resorcie rolnictwa obowiązuje niepisana, obłędna koncepcja, iż na problemy z trzodą pierwszym i najważniejszym lekarstwem jest wybijanie stada.

Tymczasem pisaliśmy wielokrotnie na łamach „Tygodnika Podlaskiego” o prawdziwej katastrofie na rynku hodowli i mięsa wieprzowego w ostatnich latach. Polska z potentata produkcji mięsa i eksportera prosiąt, stała miejscem, do którego szerokim strumieniem napływa importowany żywiec i mięso.

Senator Bierecki alarmuje

Podlaski senator Grzegorz Bierecki alarmował wielokrotnie, m.in. półtora roku temu, w marcu 2014, że sytuacja producentów trzody jest dramatyczna, wzywając rząd do natychmiastowych działań. Senator zwracał przede wszystkim uwagę na dramatycznie pogarszającą się od 2007 roku liczebność stada trzody chlewnej i niepokojące zmiany w jego strukturze: redukcję pogłowia loch, a co się z tym wiąże, także liczby prosiąt.

Wtedy też rozpoczęło się załamanie produkcji ras rodzimych przy jednoczesnym imporcie prosiąt. – Jak to się stało, że nasz kraj jeszcze niedawno będący potęgą w produkcji trzody chlewnej stał się jej importerem? Czy rząd posiada program odbudowy produkcji trzody chlewnej, ze szczególnym uwzględnieniem polskich stad rodzimych? Czy planowane jest obniżenie podatku VAT na polską wieprzowinę, i ewentualnie do jakiej wielkości? Czy i ewentualnie jakie działania podjął rząd, ażeby zabezpieczyć zagraniczne rynki zbytu polskich produktów rolnych? – pytał jeszcze premiera Donalda Tuska senator Grzegorz Bierecki. Odpowiedzi nie było wtedy i nie ma nadal. A pytania pozostają paląco aktualne.