Zginął śmiercią lotnika

Nad Białą Podlaską i Południowym Podlasiem niebo zawsze było pełne ruchu. Tu stacjonowały lotnicze garnizony, dniem i nocą startowały samoloty. Niektóre nie wracały do bazy, tylko ciała pilotów trafiały na bialskie cmentarze, żegnane przez rodziny i kolegów, a na miejscach katastrof stawiano pamiątkowe obeliski. Przypomnijmy historię niektórych lotniczych grobów na Południowym Podlasiu.

Zginęli w walce

Popołudnie 11 września 1939 roku. Trwa bój na śmierć i życie z niemieckim najeźdźcą. Samolot RWD-8 z 53 Eskadry Obserwacyjnej z Armii Modlin otrzymał polecenie przebazowania z okolic Węgrowa na lotnisko w Brześciu. W trakcie przelotu, dla lepszej orientacji, samolot leciał wzdłuż torów kolejowych Warszawa-Brześć. Piloci nie wiedzieli, że ten szlak jest uważnie patrolowany przez Luftawaffe.

Po 16 niemiecki dwusilnikowy myśliwiec Messerschmit Bf 110 C, który około 8 km na południowy wschód od Białej Podlaskiej już ostrzelał transportowy Fokker z 4. Eskadry Bombowej Lekkiej ze Lwowa, zmuszając go do awaryjnego lądowania (na szczęście załoga wyszła z tego bez szwanku), polował dalej. Już pięć minut później zauważył nieuzbrojony i powolny RWD-8, którym lecieli pilot ppor. Tadeusz Sobol oraz obserwator por. Stanisław Hudowicz.

Nie mieli w tym starciu szans. Messerschmit oddał zabójczą serię i RWD-8 rozbił się przy torach kolejowych koło wioski Helenów, grzebiąc w szczątkach załogę. Tragedia rozegrała się na oczach pracujących kolejarzy, którzy pierwsi byli przy wraku. Lotników pochowano w osobnych leśnych grobach. Po wojnie wykonano betonowe nagrobki. Później przykryto je granitowymi płytami. Mogiłami lotników przez lata opiekowali się leśnicy z leśnictwa Sokule, młodzież szkolna ze wsi Styrzyniec i Porosiuki oraz żołnierze-lotnicy z Białej Podlaskiej.

Na wniosek Stowarzyszenia Lotników Polskich w Warszawie – skierowany do Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, poparty przez Stowarzyszenie Seniorów Lotnictwa RP w Białej Podlaskiej w sierpniu 2012 r. ciała obu pilotów zostały ekshumowane i przeniesione do wspólnej mogiły na cmentarzu przy ul. Janowskiej w Białej Podlaskiej.

Wypadek przed pokazami

W poniedziałek 12 sierpnia 1968 r. na lotnisku w Białej Podlaskiej ruszały przygotowania do nadchodzących pokazów lotniczych. Do pierwszego lotu treningowego na odrzutowcu Lim-2 startuje 33-letni kpt. Józef Kolmus, instruktor eskadry szkolnej 58 pszb OSL z Dęblina, pilot 1 klasy, mający wylatanych 1365 godzin.

Pilot zaplanował wykonanie wiązanki figur akrobatycznych, w tym lot odwrócony. Pilot leci wtedy głową w dół, trzymany w fotelu tylko przez pasy bezpieczeństwa Wszystko szło dobrze, ale na wieży kontroli lotów spostrzeżono, że po odwróceniu maszyna znajduje się za nisko nad płytą lotniska. Przez radio padła komenda do nabrania wysokości. Pilot zapomniał, że leci w pozycji odwróconej – zamiast „oddać” drążek słysząc rozkaz odruchowo ściągnął go do siebie i… odrzutowiec w ułamku sekundy wbił się w ziemię! Kpt. Kolmus został pochowany na cmentarzu w Białej Podlaskiej.

Śmierć niedaleko domu

22 października 1980 roku w środę przed południem warunki w powietrzu nie należały do najlepszych. Lotnicy określają je jako tzw. DTWA (Dzień – Trudne Warunki Atmosferyczne). Na lotnisku w Białej Podlaskiej, na którym stacjonował 61. Pułk Szkolno-Bojowy, do lotu szykował się starszy kapral podchorąży Bogusław Sidoruk, 25-letni słuchacz III roku Wyższej Oficerskiej Szkoły Lotniczej, słynnej „Szkoły Orląt” z Dęblina. Zbierał dopiero doświadczenie, miał zaliczone 187 godzin lotu. Sidoruk doskonale znał okolicę, pochodził bowiem z Białej Podlaskiej. Tego dnia na jednomiejscowym odrzutowcu Lim-2 miał wykonać „strzelanie do celu powietrznego”, z tym, że nie używano działek pokładowych, ale aparatu fotograficznego rejestrującego celność oddawanych „strzałów” do innego samolotu.

Lot odbywał w parze z instruktorem majorem Gołubem jako prowadzącym. Po starcie samoloty przebiły się przez warstwę chmur. Nagle w trakcie wykonywania manewrów Lim-2 pilotowany przez Sidoruka zaczął się zniżać pod dużym kątem. Major Gołub rozkazał przez radio: „Nie wchodź w chmury”. Bez skutku. Po 13 sekundach podchorąży przez radio zameldował „264 korkociąg”. I to były ostatnie słowa, jakie usłyszano od niego. Prowadzący i kierownik lotów natychmiast polecili, by opuścił maszynę. Podchorąży katapultował się na wysokości około 200 metrów. Niestety – zginął, a jego Lim-2 roztrzaskał się na polach pod Wisznicami.

Badający przyczyny katastrofy stwierdzili, że podczas wykonywania manewrów pilot utracił orientację przestrzenną i stracił panowanie nad samolotem. Nie wykluczono też, że pilot mógł zasłabnąć. Podchorąży Bogusław Sidoruk został pochowany w grobie rodzinnym na cmentarzu na ul. Janowskiej w Białej Podlaskiej.

Zabrakło sekund

Turyści w lesie pod Dołhą mogą napotkać pomnik: na podstawie betonowej statecznik samolotu z biało-czerwoną szachownicą, metalowym krzyżem i tabliczką z wyrytym napisem: „W tym miejscu 17 XII 1990 roku podczas wykonywania obowiązków służbowych zginął śmiercią lotnika mjr pil. inż. Grzegorz Olczykowski, pilot 61 lotniczego pułku szkolno-bojowego. Cześć Jego Pamięci!”

Zbliżało się Boże Narodzenie 1990 roku. W pochmurny poniedziałek 17 grudnia po godzinie 16 zapadł już zmrok. Na oświetlonej płycie lotniska w Białej Podlaskiej, gdzie stacjonował 61. Pułk Szkolno- -Bojowy w dwuosobowej kabinie samolotu SBLim-2 miejsca zajmowali piloci. Mieli odbyć skomplikowane zadanie „wznowienia nawyków w NTWA” – czyli lot nocą w trudnych warunkach atmosferycznych i lądowaniem w systemie USL, czyli według wskazań przyrządów.

Na przednim fotelu siedział 30-letni mjr pil. inż. Grzegorz Olczykowski, starszy nawigator, pilot 1. klasy, mający na koncie 1400 godzin w powietrzu. Drugim pilotem w załodze był sam dowódca pułku, ppłk Jerzy Smolarek. Po udanym starcie i rozpoczęciu ćwiczenia tuż przed godziną 17 pilot uniósł nos samolotu, by przebić się przez grubą warstwę chmur. Nagle na wysokości 1000 m silnik stracił moc i obroty.

Maszyna nie tylko przestała się wznosić, ale nawet nie mogła utrzymać się na tej samej wysokości. Kierownik lotów wydał załodze komendę do katapultowania. Jednak obaj piloci podczas zniżania odrzutowca podejmowali kolejne próby uruchomienia uszkodzonego silnika, by uratować samolot i wrócić do bazy. Bez skutku. Ziemia zbliżała się nieubłaganie. Pierwszy zgodnie z procedurą katapultował się pilot z drugiej kabiny. Ppłk Jerzy Smolarek wylądował szczęśliwie na prawidłowo rozwiniętym spadochronie.

Majorowi Olczykowskiemu to się nie udało. Wykatapultował się z przedniego fotela na zbyt małej wysokości i zginął wskutek zderzenia z ziemią. O 17.06 samolot rozbił się w lesie niedaleko Międzyrzeca. Ustalono, że zawiodła technika – z powodu zmęczenia materiału doszło do uszkodzenia przekładni, awarii, a potem zniszczenia jednej z pomp paliwa.

Zaskoczyła ich chmura

Pochmurny wtorek 10 czerwca 1997 r. dla 61. Pułku Szkolno-Bojowym w Białej Podlaskiej był normalnym dniem szkolenia. Przed godziną 10 na pas startowy wykołował samolot TS-11 Iskra numer boczny 302. Za sterami siedział uczeń – student III roku WOSL w Dęblinie plutonowy podchorąży Paweł Harasim. Instruktorem był 27-letni podporucznik inż. Jacek Pawlik, pilot 2 klasy. Wyróżniający się absolwent „Szkoły Orląt” miał wylatane 600 godzin i od trzech lat szkolił kolejne roczniki podchorążych WOSL z Dęblina. Koledzy szkolni mówili, że często cytował taką dewizę: „Jeśli coś jest dla ciebie trudne, nie sądź, że to jest niemożliwe”.

Mieli wykonać w trakcie lotu standardowe ćwiczenie: rozpoznanie z wysokości 200 metrów wzrokowo-fotograficzne mostu drogowego w Brańsku. Prognoza meteo mimo zachmurzenia mówiła o DZWA – Dzień Zwykłe Warunki Atmosferyczne. Jednak trwający nieco ponad 20 minut lot w okolice celu odbywał się w szybko pogarszających się warunkach. Chmury gęstniały, a ich podstawa schodziła coraz niżej.

Aby widzieć ziemię załoga obniżała pułap lotu. Gdy zeszli do wysokości 150 metrów, pilot zdecydował o powrocie na lotnisko i wszedł w skręt. Wtedy rozpoczął się dramat. W trakcie manewru Iskra wleciała w gęstą chmurę, która utworzyła się nad rozległym kompleksem lasów. Mgła sięgała niemal wierzchołków drzew. Pilot Iskry nagle zobaczył przed sobą wzgórze i ścianę drzew. Lotnicy próbowali katapultować się, jednak na wysokości poniżej 50 metrów nie mieli żadnych szans. O godzinie 10.24 samolot rozbił się w lesie niedaleko kolonii Pasieka w gminie Brańsk.

Badający katastrofę uznali, że załoga trafiła w locie na wyjątkowo zmienne i trudne warunki atmosferyczne. Jacek Pawlik został pochowany na cmentarzu w Białej Podlaskiej przy ul. Janowskiej. Pośmiertnie został awansowany do stopnia porucznika.