Przygody księdza kanonika Mariana Daniluka z Bogiem, powołaniem, Polską i człowiekiem

Przez harcerskie drużyny ks. Mariana przewinęło się w Garwolinie, Małaszewiczach i Białej Podlaskiej 3,5 tys. młodych ludzi. W koloniach w Okonince uczestniczyło dotychczas prawie 2,5 dzieci i młodzieży. A jemu mało, i mało…

Młodzież nie znosi dualizmu

W 1984 zakładaliśmy niezależne harcerstwo. Uczyliśmy młodych ludzi kresowych i legionowych pieśni – wspomina. – To były inne czasy. Ludzie bali się, straszyli SB… Młodzież nie żywiła takich obaw. Pamiętam pierwsze zimowisko w Kodniu. To chyba wtedy rzuciłem pomysł wyjazdu na kresy. Co usłyszałem?

Same zastrzeżenie. W każdej wypowiedzi na ten temat pojawiał się zwrot „to się nie uda”! I co? Rozbiliśmy obóz na Białorusi, nad jeziorem, z polska flagą… Pojechaliśmy tam trochę niefrasobliwie: nie mając pozwolenia, nie wiedząc, że trzeba zgłaszać się do władz miejscowych. Było nas 60 osób, ale wkrótce dołączyli białoruscy Polacy i zrobiła się z nas prawie 100-osobowa gromada. Przyjechali milicjanci.

Zapytali: co tu robicie. Odpowiedzieliśmy zgodnie z prawdą, że to polski obóz harcerski. Nawet do głowy im nie przyszło, że nie mamy zezwolenia… Zapowiedzieli, że przyjadą w sobotę, gdy nad jeziorem przebywa dużo ludzi, sprawdzić czy wszystko w porządku, czy nikt nam nie dokucza… Jak zapowiedzieli, tak zrobili. Zjedli z nami obiad z polowej kuchni. Były problemy z kupnem chleba? Pomogli. Oni byli przekonani, że jesteśmy zorganizowaną grupą, nieomalże na szczeblu państwowym, więc trzeba o nas zadbać.

Od tego czasu obozy i zimowiska organizowaliśmy nie tylko w Polsce, ale i na kresach. Trzeba mieć marzenia, mierząc siły na zamiary. Mieć trzeba marzenia i one się spełniają! Trzeba stawiać sobie cele, wyzwania… Założyć sobie wysoki cel i dążyć do jego realizacji. Bo mierny cel, to i efekt niewielki, niezadawalający – twierdzi ks. Marian Daniluk.

Dobre wzorce

– Zainteresowanie harcerstwem zawdzięczam ks. Barbasiewiczowi, byłem wtedy w siedleckim seminarium – wspomina ks. Daniluk. Chłonąłem jego opowieści o obozach, kresach, łagrach… Gdy zostałem wikarym zaraz założyłem drużynę harcerską w parafii. Model tej drużyny był inny niż w ówczesnych drużynach ZHP. Nazwaliśmy się duszpasterstwem harcerzy i harcerek. To było jeszcze przed pojawieniem się ZHR-u.

Byliśmy na zjeździe tej organizacji, ale złożyliśmy votum separatum wobec dwóch przyjętych rot przysięgi: z Bogiem i bez Boga, i opuściliśmy zjazd założycielski Związku Harcerstwa Rzeczpospolitej. Mogłem przekazać tej organizacji swoje drużyny harcerskie, gdy ZHR zmienił się…

25 lat harcerskiej działalności skłoniło księdza do dokonania swoistej rekapitulacji, podsumowania. Przez drużyny ks. Mariana Daniluka się 3,5 tys. młodzieży. Znajomości, przyjaźnie zawarte w harcerstwie zaowocowały prawie 600 małżeństwami. Trwałymi małżeństwami, próżno szukać wśród nich rodzin rozbitych. Kilkunastu księży i sióstr zakonnych wyszło z tych drużyn.

– Nie można ograniczać ani siebie, ani Pana Boga. Mało prosisz – mało dostajesz. Problemy z kolanami miałem już podczas pierwszych obozów, a mimo tego prowadziłem je przez 25 lat – wspomina ks. Marian. – Nie mogłem wejść po schodach, a na obóz jechałem. Gdybym usprawiedliwiał się sam przed sobą i przed Panam Bogiem, że niedomagam, że mam chore kolana, że lekarz mi zabronił, nie byłoby tych efektów. Miałem komu przekazać drużyny, bo zawsze uważałem, że każdy drużynowy od pierwszego dnia po objęciu funkcji musi zacząć przygotowywać swojego następcę, albo nawet dwóch – trzech – dodaje ks. kanonik.

Kochać i wymagać

Od 7 lat ksiądz Daniluk organizuje wakacyjne tygodniowe turnusy w Okunince, z których rokrocznie korzysta 300 dzieci i młodzieży. Pod pewnymi warunkami, z których najważniejsze i najtrudniejsze zarazem do spełnienia, jak się okazuje – nie tylko przez dzieci, są dwa – zaadoptowane jeszcze z harcerskich czasów.

Pierwszy to poszanowanie żywności. Dziecko samo nakłada sobie porcję i musi ją zjeść. Jeśli nie – kończy podczas kolacji. Zero nieokiełznanego chciejstwa, marnotrawstwa.

Z drugim, problem mają nie tyle dzieci, co nadgorliwi rodzice. Nie wolno zabierać na kolonie telefonów komórkowych. – Mamusiu, dlaczego włożyłaś mi do torby telefon, ja nie chcę stąd wyjeżdżać… Tak powiedziała z wyrzutem do mamy dziewczynka, u której znaleziono telefon – wspomina.

Kresy bez granic

Księdza Mariana Daniluka fascynują ziemie zabużańskie, potocznie zwane kresami. Granice państwowe to dla niego fakt polityczny, który należy respektować, ale nic ponad to.

– Gdyby Polacy uznali granice w okresie zaborów, to dzisiaj nie żylibyśmy w wolnym kraju. Tam mieszkają nasi rodacy, którzy nie opuścili ojcowizny – podkreśla. Podtrzymywaniu więzów służy nie tylko gościna grup pielgrzymów z Białorusi, której ksiądz Daniluk udziela w swojej parafii, ale i pielgrzymki rowerowe do sanktuariów znajdujących się w różnych zakątkach Litwy, Białorusi oraz Ukrainy, które zainicjował.

Jak udaje się to robić? Recepta księdza Daniluka jest prosta.

– Wystarczy pomysł i znalezienie przywódców, a oni już doskonale będą dawać sobie radę.

Powołanie

– Powołanie to tajemnica – mówi krótko ksiądz kanonik.

– Wchodząc do seminarium zawracałem trzy razy… Bardzo chciałem być nauczycielem, pasjonowała mnie historia.

– I bardzo dobrze – usłyszałem od duchownego, z którym podzieliłem się swoimi wątpliwościami. – Jako kapłan będziesz uczył dzieci, dorosłych, a nawet starszych od siebie.

– Powołanie to tajemnica – powtarza ksiądz Marian. – Codziennie dziękuję Panu Bogu za kapłaństwo, ale i za codzienny dopingujący niedosyt: że można zrobić więcej, lepiej…