Te zmiany są nieuniknione i dotkną miliony Polaków pracujących obecnie w ramach tzw. umów zlecenia. Wszystko wskazuje na to, że już od stycznia, wszyscy zatrudnieni na tej podstawie będą musieli odprowadzać składki do ZUS-u. Co to oznacza dla pracodawców i pracowników?
Choć decyzje o pełnym ozsusowaniu umów zlecenia zapadły już w ubiegłym roku, wszystko wskazuje na to, że wraz z pierwszą „wypłatą” środków z KPO (choć de facto ma to być pożyczka) nieubłaganie zmienił się termin wprowadzenia tego rozwiązania.
Wszystko dlatego, że reforma ta element jednego z kamieni milowych A71G, skrywającego się pod hasłem „ograniczenia segmentacji rynku pracy”.
Jeszcze rząd Mateusza Morawieckiego obiecał Brukseli, że obejmie składkami społecznymi wszystkie umowy zlecenia, a nie — jak ma to miejsce dziś — tylko te do wysokości minimalnego wynagrodzenia.
Obecnie składki na ubezpieczenie społeczne trzeba płacić od umów-zleceń do wysokości minimalnego wynagrodzenia, czyli 4242 zł brutto. Wszystko, co powyżej tej kwoty, jest na razie wolne od składek.
To jednak zmieni się już za kilka miesięcy, a konkretnie z nowym rokiem. Według założeń KPO, jak pisze portal Business Insider „kamień milowy A71G KPO, nie był negocjowany, wszystkie umowy cywilnoprawne mają podlegać składkom na ubezpieczenia społeczne (emerytalnym, rentowym, wypadkowym i chorobowym). Wyjątkiem mają być umowy-zlecenia z uczniami szkół średnich i studentami do 26. roku życia. Reforma zniesie jednocześnie zasadę odprowadzenia składek z tytułu umów cywilnoprawnych od płacy minimalnej, choć wszystkie szczegóły nie są jeszcze znane”.
Jak potwierdziło w rozmowie z portalem nowe kierownictwo Ministerstwa Funduszy i Polityki Regionalnej reforma w tym zakresie jest utrzymana. „Termin jej wdrożenia to czwarty kwartał 2024 r., wejście w życie nowych rozwiązań to 1 stycznia 2025 r. Od tego dnia składki na ZUS mają być odprowadzane od każdego zlecenia tak jak teraz od każdej umowy o pracę” – czytamy.
Co to oznacza dla pracowników i pracodawców?
Ten medal ma dwie strony. Po pierwsze będzie zachęcał pracodawców do odchodzenia od umów cywilnoprawnych na rzecz bezpieczniejszych dla pracownika umów o pracę. Ponadto w dłuższej perspektywie z pewnością poprawi zabezpieczenie emerytalne osób zatrudnionych, ponieważ na nasze konta w ZUS wpłynie więcej pieniędzy. Niestety, te pieniądze ktoś będzie musiał zapłacić, co może być uciążliwe szczególnie dla osób wykonujących pracę w kilku miejscach na różnych umowach. Wówczas koszty poniosą albo pracodawcy albo pracownicy. Może zdarzyć się bowiem tak, że pracodawca nie zdecyduje się na zmianę wysokości pensji brutto, wtedy wyższe składki będą pobierane z naszego wynagrodzenia – tak jak to dziś ma miejsce w umowach o pracę. Wówczas na rękę dostaniemy mniej, ale więcej odłożymy w ZUS-ie na przyszłą emeryturę.
– Taka reforma oznacza, że osoby wykonujące dzisiaj prace na podstawie umów zlecenia, które nie są obowiązkowo oskładkowane otrzymają wynagrodzenie netto niższe — przyznaje w rozmowie z „BI” Oskar Sobolewski ekspert emerytalny i rynku pracy. — Dzisiaj zapłacona składka emerytalna, przełoży się w przyszłości (jutro i pojutrze) na wyższą emeryturę, nasz system emerytalny jest tak skonstruowany, że każda składka ma znaczenie — podkreśla Sobolewski.
Oczywiście część zatrudnionych nie będzie chciało godzić się na niższe pensje. Wówczas pracodawcy, nie chcąc ryzykować utraty pracownika, będą musieli przenieść koszty na siebie, co będzie oznaczać ich wzrost o 20 proc., bo o takich stawkach mówimy. Dla przykładu: łączne koszty osoby zlecającej wynoszące dziś 5 tys. złotych wzrosną do 6 tys. Dla zleceniobiorcy będzie to faktycznie podwyżka pensji z tymże niejako a conto, bo do odebrania dopiero na emeryturze.